#31


„Two is better than one”

Kolejny piątek. Kolejna impreza. Kolejny taniec. Kolejna piosenka. Kolejne piwo. I tak co tydzień. Niekończące się imprezy. No niby byłam w takim wieku, że to normalne, ale chciałabym czegoś więcej. Chciałabym przeżyć mój ostatni rok liceum. Lecz nie na cotygodniowych imprezach. Nie chcę opowiadać moim dzieciom, na jakich to dyskotekach nie byłam. Zależy mi, żeby opowiadać im przeróżne historie. Na przykład jak obrzucaliśmy się tortem na urodzinach Taylera, albo kiedy byłam mała i budowaliśmy bazy, urządzaliśmy bitwę na jabłka i gruszki czy graliśmy w rugby. Po prostu chciałabym, żeby moje wspomnienia nie ograniczały się do imprez. Jednak nadal tu jestem. Na domówce u jednych z bogatych dzieciaków. Stałam za firanką, chowając się. W prawej ręce trzymałam kubek z piwem, a głowę i lewe ramię opierałam o ścianę. Spoglądałam na ciemne niebo i szalejące fale. Obejrzałam się za siebie i spojrzałam w stronę tłumu, próbując wypatrzeć przyjaciół. Niestety nikogo nie dostrzegłam. Nie miałam ochoty tu być. Otworzyłam drzwi na taras i z niego poszłam w stronę plaży. Stanęłam zaraz przy wejściu na plażę, zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam, napawając się spokojem. Objęłam rękami swoje ramiona, delikatnie drżąc pod wpływem chłodnego wiatru. Jakoś zbytnio mi to nie przeszkadzało. Nadal wpatrywałam się w uderzające o piasek fale. W pewnym momencie nabrałam ochoty, żeby się wykąpać, ale wiedziałam, że skończyłoby się to katastroficznie, mimo tego że temperatura była dzisiaj nadzwyczajnie wysoka, bo aż piętnaście stopni. No ale kto normalny pływa w grudniu w morzu? No właśnie, nikt.
Z domu docierały do mnie tylko stłumione dźwięki. Niestety w pewnym momencie przez kilka sekund znowu słyszałam muzykę i krzyki bardzo wyraźnie, co mogło znaczyć tylko to że: któraś osoba wyszła, żeby zwymiotować, spróbować się ogarnąć albo tak jak ja w celu przewietrzenia się. Nie było dla mnie istotne, który to powód. Liczyło się tylko to, żeby nikt się do mnie nie przyczepił. Niestety, owa osoba mnie dojrzała i już po chwili słyszałam ciężkie kroki na piasku.
- Co ty tutaj robisz? Jest zimno, wracaj do środka, Katie. – Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, kto mnie napastuje.
- Tu też musiałeś za mną przyleźć, łajzo? – zaśmiałam się.
- Nie wyzywaj mnie, bo się w sobie zamknę – odpowiedział z wyrzutem, chociaż dostrzegłam łobuzerski uśmiech, który tak bardzo lubię.
Nagle znowu można było wyraźnie usłyszeć dźwięki wydobywające się z domu. Ktoś znowu wyszedł i całkowicie zakłócił cichą i spokojną atmosferę. Jakaś para ostro się kłóciła. Wrzeszczeli na siebie i wymachiwali rękoma. Nie wyglądało to za dobrze.
- Ach, to Camile i Rick. Non stop się kłócą. Eh, czemu po prostu ze sobą nie zerwą? – spytałam samą siebie, nie oczekując jakiejkolwiek reakcji ze strony Jake’a. Dlatego tym większe było moje zaskoczenie, kiedy się odezwał.
- Daj spokój. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie kręcą cię burzliwe związki? – spytał ze śmiechem.
- No… dokładnie to chcę powiedzieć. No bo jaki jest sens bycia ze sobą, jeśli się do siebie nie pasuje? – odpowiedziałam pytaniem.
- Tak zwana miłość? Czyż nie tego wszystkie chcecie?
- Czasami to nie wystarcza – cicho odpowiedziałam, opuszczając głowę i patrząc na swoje buty.
- Czy wszystko musi się kręcić wokół miłości? Nie można się po prostu dobrze czuć w swoim towarzystwie i bawić? – zagadnął.
- To, co opisałeś, nazywa się przyjaźń, Jake – zaśmiałam się.
- No dobra, ale jeśli tak bardzo chcesz związku, to nie zgadzaj się na pierwszy lepszy. Wybierz sobie takiego, który będzie pochłaniał twoje myśli. I tak, Kate, niech to będzie burzliwy romans. Nie wytrzymasz w nudnym związku. Podobno siła wkurwienia jest miarą miłości, wiesz? – spytał, patrząc mi głęboko w oczy. Nieznacznie się poruszył, ale chyba zrezygnował z tego co chciał zrobić, bo delikatnie się uśmiechnął i włożył ręce do kieszeni.
- Liczy się tylko to, żeby nie zrezygnować – dodał po dłuższej chwili. Kiwnęłam w odpowiedzi głową, ale nie byłam pewna czy to zauważył.
- Zrywamy się stąd? – spytał po kilku sekundach. Ponownie kiwnęłam głową.
***
Skradaliśmy się niczym ninja. Przynajmniej ja. Kate chodziła jakby była jakimś pieprzonym słoniem. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy sąsiedzi nas usłyszą i tyle będzie z naszego włamania.
- Dobra, trzeba jakoś wejść przez ten płot. Jesteś za mała, żeby sama go przeskoczyć, więc wejdź na moje ręce i cię podsadzę.
- Pocałuj mnie w dupę, Jake! Sama sobie poradzę! – wysypała, próbując się wspiąć na ogrodzenie.
- Na pieszczoty to trzeba sobie zasłużyć, Katie – zasugerowałem, za co dostałem sójkę w bok. Zaśmiałem się. O dziwo, brunetka poradziła sobie bez mojej pomocy. Przy akompaniamencie sapania i dość dziwnych dźwięków i ja się znalazłem po drugiej stronie płotu. Nagle usłyszałem warczenie.
- Cii, Spike, dobry piesek – mówiła kojąco Katie. Pies jej posłuchał i zaczął radośnie merdać ogonem. Podszedłem i go pogłaskałem, co przyjął z wielką chęcią.
- No dobra, chodź – powiedziała po chwili zabawy z futrzakiem. Szedłem twardo za nią. Trochę po omacku, ale w końcu doszliśmy do celu.
Nad nami znajdował się średniej wielkości domek na drzewie. Nie był jakiś nie wiadomo jak wypasiony, ale dla siódemki dzieci wystarczający. Przychodziła tu zgraja Parkerów, mała Alex, Sarah i ich przyjaciel Logan. Z tego co mi opowiadała Katie przed przyjściem tutaj, zbudował go Tayler, jego tata i dziadek. Jak tylko się przeprowadzili, wiedzieli, że to drzewo będzie idealne do tego celu. Mały Tay zrobił szkic wymarzonego domku i z dużą pomocą jego dwóch bohaterów, domek stał się rzeczywisty. Podobno odbyło się tu wiele ciekawych wojen i pierwszych mini imprez z udziałem alkoholu. To była oaza dla siódemki dorastających nastolatków.  
- Jak my się tam dostaniemy? – spytałem.
- Normalnie, matole – podsumowała. Wow, dzięki Katie.
Zaczęła wspinać się po drzewie. Wyglądało to trochę, jakby miała jakieś dziwne przylepki na rękach i nogach jak super bohater. Niestety, moje marzenia o nadprzyrodzonych mocach były totalnie nierzeczywiste, ponieważ jak się okazało, Kate wspinała się po belkach umieszczonych na drzewie. Gdyby nie było tak ciemno, miałbym wspaniały widok na jej mały, jędrny tyłek. Że też musieliśmy się tu wybrać pod osłoną nocy. Uf, w końcu byliśmy na górze. Zmachani położyliśmy się na stosie kołder i poduszek.
- No to co? Opowiesz mi jakąś ciekawą historię? – wysapałem.
- Mogę ci opowiedzieć wiele historii. Ten domek skrywa mnóstwo naszych tajemnic. O, na przykład to właśnie w tym miejscu pocałowałam się po raz pierwszy – zaśmiała się.
- Z kim niby? Z ręką? – drwiłem. Uwielbiałem, kiedy się na mnie wściekała.
- Nie, idioto. Z Taylerem. Pamiętam, że wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, co jest fajnego w tym co robią rodzice.
- Widzieliście, jak się zabawiają w łóżku? – spytałem niby to zszokowany.
- Och, zamknij się! – zaśmiała się, uderzając mnie poduszką. – Chcesz usłyszeć jakieś historie czy nie?
Szybko zmieniłem moją pozycję. Położyłem się na brzuchu, a głowę oparłem na rękach. Na usta dałem mój najlepszy uśmiech i zamrugałem niczym czternastolatka na widok swojego idola. Na moją reakcję brunetka wybuchła najsłodszym śmiechem, jaki kiedykolwiek słyszałem.
***
- I co, zaprosiłeś w końcu Jules na randkę? – zagadnęłam po godzinie śmiechu.
- Nie. Czemu miałbym to zrobić? – spytał, śmiejąc się z niedowierzaniem. Poważnie?
- No myślałam, że na nią lecisz – zasugerowałam.
- To ci się źle wydawało. Skąd ci się w ogóle wzięło, że ją gdziekolwiek zaproszę? – odpowiedział, zaskoczony.
- Rany, czemu musisz być takim dupkiem, Jake? – powiedziałam wkurzona.
- Wybacz, że nie jestem jakimś pieprzonym wymarzonym księciem! – krzyknął.
- Daj spokój. Wiem, że taki nie jesteś – powiedziałam cicho.
- Niby jaki? – spytał już ciszej, w między czasie odgarniając z twarzy niesforne loki.
- Nieczuły, chamski. Potrafisz być opiekuńczy i sympatyczny. Ale z jakiegoś powodu chcesz, żeby dziewczyny brały cię za dupka. W przeszłości jakaś musiała cię nieźle zranić.
Oparł się plecami o ścianę. Głowę odchylił w tył i zamknął oczy. Nastała między nami niezręczna cisza. Wpatrywałam się w niego, chociaż on nie mógł tego nawet zobaczyć, bo nadal miał przymknięte oczy. Po dłuższej chwili w końcu się odezwał:
- Jak to się stało, że mnie przejrzałaś? Jakim w ogóle cudem dopuściłem cię do siebie? Jakim cudem możesz mnie tak dobrze znać? Przecież nie znamy się aż tak długo, a przyjaźnimy jeszcze krócej. Więc jak? – spytał, w końcu z powrotem na mnie patrząc.
- Jestem niezwykle spostrzegawcza? – zagadnęłam, delikatnie się uśmiechając. Parsknął śmiechem, a ja mimowolnie przegryzłam wargę. Na chwilę znowu zapanowała między nami cisza, ale tym razem nie była ona niezręczna.
- Ty też odpychasz od siebie ludzi, Katie – zasugerował Jake.
- Skąd ten pomysł? – zaśmiałam się, ale nawet ja usłyszałam w nim fałsz.
- Jestem niezwykle spostrzegawczy? – odpowiedział, korzystając z mojego wcześniejszego wykrętu.
- Zabawne - podsumowałam sarkastycznie.
Kolejna dłuższa cisza. Nie patrzyłam na Jake’a, ale czułam jego świdrujący wzrok na sobie. Teraz siedzieliśmy w tej samej pozycji, tylko że po innych stronach domku. Prawa noga zgięta w kolanie, a druga wyprostowana. Zerkałam na niego co kilka sekund, żeby sprawdzić czy nadal mi się przygląda. Niestety, nadal to robił.
- Jak sobie teraz, radzisz ze stratą Maxa? – spytał, intensywnie się we mnie wpatrując.
- Chcesz znać prawdę? – spytałam. Kiwnął w odpowiedzi głową. - Usiłuję jakoś przetrwać dzień, zachowując dość siły, by stawić czoło następnemu.
- Czy nie każdy tak robi? – odpowiedział.
Kiwnęłam głową. Miał rację. Wiedziałam, że miał. Po prostu ciężko sobie wyobrazić, że ktoś może się czuć tak samo źle jak ja. Jest to dla mnie nie do pojęcia. Dość samolubne tak myśleć, prawda? A jednak.
Wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy. Coś dzisiaj często nas ona dopadała. Ale w większości przypadków nie przeszkadzało mi to i wydaje mi się, że Loczkowi również. Co jakiś czas któreś z nas nie wytrzymywało i się uśmiechało. Jeśli to byłam ja, to spuszczałam głowę i przegryzałam wargę, żeby po chwili z powrotem patrzeć na niego, tym razem wyzywająco. Na co on nie wytrzymywał i odwracał ze śmiechem głowę w stronę okna. To była nasza osobista gra spojrzeń. Nie miałam pojęcia, ile to trwało. Ale w pewnym momencie znowu zaczęliśmy rozmawiać. I nie była to zwykła rozmowa. Była jedną z  tych, które przeprowadza się tylko nocą. Nigdy nie byliśmy ze sobą bliżej. Kiedy słońce zaczęło powoli wschodzić, zasnęliśmy, przytłoczeni wiadomościami, których się o sobie dowiedzieliśmy.
***
Kto dzwoni o tak wczesnej porze, do cholery?! Poderwałam się momentalnie, bo ktoś był na tyle skretyniały i od rana do mnie wydzwaniał. W górze pościeli próbowałam wyszukać denerwującego urządzenia i udało mi się to dopiero przy około siódmym sygnale.
- Czego?! – spytałam, nieźle wytrącona z równowagi.
- Czego?! Ty jeszcze śmiesz się unosić?! Gdzie ty się do diabła podziewasz? – usłyszałam głos wściekłego Lucasa.
- Kurwa! Lucas, zaraz będę w domu. Kryj mnie, dobrze? – poprosiłam, a w między czasie próbowałam dobudzić śpiącego w najlepsze Jake’a. – Jake, obudź się! Wstawaj, kretynie!
- Czekaj… czy ty spędziłaś noc z Jakem? – spytał zszokowany.
- Nie. Znaczy w sumie tak jakby tak. Cholera! Wytłumaczę ci w domu. Daj mi pięć minut. I nie mów nic rodzicom! – krzyknęłam.
- Pewnie, że nie powiem. Załamaliby się chyba, gdyby w ogóle wyobrazili sobie, że ich mała dziewczynka uprawia seks – odpowiedział.
- Nie było żadnego seksu, Luke! I ciekawe jakby zareagowali, jakby dowiedzieli się, że ich syn uprawia seks z ich przyszywaną córką! – odpyskowałam i się rozłączyłam.
Jake półprzytomny wreszcie się zebrał i poszliśmy do domu. Przejrzałam sobie w myślach naszą ostatnią noc i ciągle się zastanawiałam, jak doszło do tego, że siedzieliśmy obok siebie, a potem zasnęłam wtulona w niego? Potrząsnęłam głową otumaniona. Wolałam się w to chyba nie zagłębiać. Weszłam zdyszana do domu.
- O, cześć córcia. Luke mówił, że wyszłaś pobiegać. Wyspałaś się? – zagadnęła. Odpowiedziałam krótkim „mhm” i jak najszybciej udałam się do swojego pokoju.
Wzięłam prysznic i położyłam się wyczerpana na łóżku. Nie byłam zmęczona fizycznie, lecz psychicznie. Wczorajsza noc mogłaby się wydawać całkowicie niewinnie. Ale nie była taka. Nie chodzi o to, że doszło do czegoś intymnego fizycznie, ale zdecydowanie do czegoś intymnego emocjonalnie. Wczoraj w nocy naprawdę się otworzyliśmy. Nie było powrotu. Podobno między miłością, a nienawiścią jest cienka linia. Ale między miłością a przyjaźnią jeszcze cieńsza. Czy nasza relacja zostanie czysto przyjacielska? Czy może ugniemy się i ją przekroczymy? 
___________________________________________________
No witam was gołąbeczki! Jak wam mijają walentynki? Jakieś ciekawe plany? Spędzacie ze swoją drugą połówką, przyjaciółmi czy w samotności? 
Jak dla mnie to sobota jak każda inna. Trzeba się kochać cały rok, a nie tylko w walentynki :))
A teraz pytanie do was: czy coś robię źle? Jest mniej wejść, a także komentarzy i nie mam pojęcia czym to jest spowodowane. Słabe rozdziały czy po prostu nie macie czasu na czytanie i komentowanie? Nie zaprzestanę pisać, ponieważ robię to głównie dla siebie, ale zawsze jak czytam komentarze to mnie to motywuje i powoduje uśmiech na twarzy, pewnie jak każdego blogera, dlatego proszę napiszcie w komentarzach w czym rzecz, żeby wiedziała na czym stoję.
Właśnie zaczęły mi się ferie i mam nadzieję, że napisze kilka rozdziałów do przodu. 
No dobra, bo trochę się rozpisałam. Szczęśliwych walentynek kochani! <333

#30


 „That’s the way it is”

Wróciłam do domu po dość ciężkim dniu. No bo czy trzy kartkówki i sprawdzian nie definiują dnia jako ciężkiego? Cóż, w każdym razie u mnie owszem. Położyłam torbę na wieszaku i poszłam do kuchni. Rodzice jeszcze nie wrócili, co ostatnimi czasy było zadziwiające. Bywali w domu, jak długo mogli. Starali się już tak ciężko nie pracować, co oczywiście mnie i Luka bardzo cieszyło.
Wyjęłam z lodówki wczorajszą ogórkową i sobie odgrzałam. Potem umyłam po sobie miskę i poszłam do siebie. Sprawdziłam, jakie lekcje miałam do zrobienia i w miarę szybko je odrobiłam. Niestety bardzo opornie szło mi z matematyką. Chyba będę musiała skombinować sobie jakiegoś przystojnego korepetytora. Albo nieee, lepiej wezmę dziewczynę. Nie będzie mnie tak rozpraszała. Jeszcze chwilę się męczyłam, kiedy z dołu usłyszałam krzątaninę. Zeszłam na dół, aby sprawdzić, kto przyszedł. Okazało się, że to mama.
- Cześć, jak tam w pracy? – zagadnęłam siadając przy ladzie.
- No wiesz, ciężko jak każdego dnia. Praca lekarza nie jest łatwa.  Ciekawe czy twój brat wytrzyma studia medyczne – zaśmiała się. Wspominałam już, że Lucas ma zamiar zostać lekarzem, a nie koszykarzem? Taa, ciekawe czy będzie dalej obstawiał przy swoim.
- Jake dzisiaj też zostanie na kolacji? – spytała mama.
- Nie, czemu miałby zostawać? – odpowiedziałam pytaniem.
- Wiesz, ostatnio często u nas przesiaduje i spędzacie ze sobą całkiem sporo czasu, więc się tylko zastanawiałam, czy jesteście razem, czy…? – spytała. Nawet nie dokończyła zdania, bo nie wiedziała jak.
- Nie, mamo, nie jesteśmy. Jake jest moim przyjacielem. Zupełnie jak Tayler czy Logan – odparłam naburmuszona.
- Co do Taylera to już zdałam sobie sprawę, że nie będziecie razem, a Logana nigdy nie brałam pod uwagę z wiadomych przyczyn.
- Tak, jest gejem. Ale to nie zmienia faktu, że cała trójka to tylko przyjaciele.
- Dobrze, Kate. Skoro tak mówisz – powiedziała bez przekonania. I mogłabym przysiąc, że dostrzegłam kpiarski uśmiech! No pięknie, własna matka mi nie wierzy.
Wywróciłam oczami i wróciłam do swojego pokoju. Z braku ciekawych rzeczy do roboty wzięłam się za malowanie paznokci. Włączyłam sobie film, żeby się czymś zająć i oczywiście żeby paznokcie w pełni wyschły. Kiedy już byłam pewna, że są suche sięgnęłam po telefon. Rozmówca odebrał dopiero po jakiś pięciu sygnałach.
- Cześć, Tay. Co robisz? – zagadnęłam. Z oddali słyszałam śmiechy i krzyki.
- Jestem na skateparku. Co jest? – spytał zdyszany.
- Mogę wpaść? Trochę mi się nudzi – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Jasne, wpadaj. Może sama pojeździsz – zasugerował.
- Taa, wątpię. Za jakieś dwadzieścia minut będę.
Kiedy się rozłączyłam, podeszłam do mojej garderoby. Wyszukałam jakąś torbę i powsadzałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Założyłam słuchawki na uszy i włączyłam jakąś energiczną piosenkę, żeby lepiej mi się szło. W ciągu dziesięciu minut byłam na miejscu. Wyszukałam wzrokiem mojego przyjaciela. Zaliczał właśnie w pięknym stylu jedną z ramp. Ruszyłam w jego stronę, uważając, aby nikt mnie nie przejechał.
- Cześć – przywitałam się.
- O, już jesteś. Fajnie. Rozgość się. Jeszcze chwilę pojeżdżę i do ciebie wrócę – odpowiedział zmachany Tayler.
Kiwnęłam głową. Usiadłam na jednej z najwyższych z ramp i przyglądałam się, jak chłopacy wykonywali przeróżne rzeczy. Byłam w szoku. Jak oni to w ogóle robili? Jakieś salta i inne dość niebezpieczne akrobacje. Byłam naprawdę pod wrażeniem. Niby byłam tancerką i miałam całkiem niezłą koordynację ruchową, ale na takich wygibasach na pewno bym poległa.
- Co tutaj tak sama siedzisz? – Odwróciłam się w stronę nieznajomego głosu. Był to dość wysoki ciemnoskóry chłopak. Miał nienaturalnie długą szyję, która bardzo rzucała się w oczy. Przeniosłam wzrok na jego twarz. Miał krótkie, kędzierzawe, ciemne włosy. Uśmiechał się do mnie, dzięki czemu mogłam zobaczyć urocze dołeczki w jego policzkach.
- Czekam, aż kumpel skończy latać – odpowiedziałam, wskazując głową w stronę Taylera. Nieznajomy zaśmiał się na moje słowa.
- Czyli według ciebie każdy stąd lata? – spytał.
- A nie? Wyczyniacie niesamowite rzeczy – zasugerowałam.
- Uważasz, że to jest niesamowite? – spytał, wskazując tak jak ja głową. – To patrz na to.
Nim się obejrzałam, wziął deskę i ruszył w dół rampy, robiąc przy tym zadziwiające rzeczy. Szybko wstałam na równe nogi, żeby go tylko nie stracić z pola widzenia. To, co robił było nie do pomyślenia. W jednej sekundzie byłam zachwycona jego wyczynami, żeby w drugiej krzyknąć z przerażenia, kiedy zderzył się z jakimś chłopakiem. Zaczęłam szybko schodzić po rampie, żeby dotrzeć do obu chłopaków. W trakcie mojej gonitwy dostrzegałam, że obaj się powoli podnoszą. Kiedy zdążyłam się przy nich znaleźć, usłyszałam jak zaczynają się kłócić.
- Co ty, kretynie, wyrabiasz? – spytał mój nowy kolega.
- Mówiłem, że ja chcę do niej zagadać! Nie musiałeś lecieć na łeb na szyję, żeby jej zaimponować. I sam jesteś kretynem, kretynie!
- Wszystko w porządku? – spytałam, powoli do nich podchodząc.
- Tak, po prostu Josh nie zawsze wie, jak się zachować w towarzystwie ładnej kobiety – zasugerował kolega Afroamerykanina.
- Finn, to nie moja wina, że cię wyprzedziłem – odparł wkurzony Josh. Nagle koło mnie pojawił się mój przyjaciel.
- Co wy, pacany, wyprawiacie z moją przyjaciółką? – spytał, patrząc na nich wyczekująco. Obaj chłopacy zaczęli się nawzajem przekrzykiwać niczym przedszkolaki.
- Wydaje mi się, że obaj chcieli mnie poderwać – powiedziałam Taylerowi, ucinając ich kłótnię. Spojrzeli na mnie zdziwieni, ale już się nie odezwali.
- O nie! Kate nie będziecie podrywać. Po moim trupie! – krzyknął Tay.
Po tej krótkiej informacji znowu zaczęli się nawzajem przekrzykiwać. Musiałam ich jakoś uciszyć, bo dłużej bym tego nie zniosła.
- Mam chłopaka.
Momentalnie ucichli. Ah, jak to niewiele potrzeba, by zamknąć ich buźki, a miny były bezcenne. Przez następną godzinę mieliśmy z nich niezły ubaw.  Ich entuzjazm co do mojej osoby trochę osłabł, ale nadal obaj ścigali się w zabawianiu mnie, co dostarczało nam kolejnej porcji śmiechu. Byli bardzo żywiołowi i pewni siebie. Z miejsca ich polubiłam, więc kiedy Tay powiedział, że czekają na nas przyjaciele na boisku, było mi trochę żal ich zostawiać.
- Hej, a może chcielibyście pograć z nami w koszykówkę? – zagadnęłam. Oczywiście energia ich rozpierała, więc nie bardzo się zdziwiłam, kiedy się zgodzili.
Ruszyliśmy spacerkiem w stronę boiska. Po drodze zdążyliśmy się ścigać, zagrać w mini kalambury i w „pocałuj, ożeń się, zabij”
- No dobra, to kogo z naszej trójki byś wybrała do poszczególnej kategorii? – spytał Josh.
- Ożeniłabym się z Taylerem, ponieważ znam go prawie całe życie i wiem, że bylibyśmy świetnym małżeństwem. Ciebie hm… myślę, że bym pocałowała, no bo wiesz te usta mmm, a Jake’a bym zabiła.
- Jakiego Jake’a? – spytał skonsternowany Afroamerykanin.
- O, zaraz go poznasz, spokojnie. Jest jak wielki wrzód na tyłku – wyjaśniłam.
- To co, chcesz mnie pocałować czy nie? – spytał Josh, rozkładając ręce. Wybuchłam śmiechem.
***
- To w jakie drużyny się dobieramy? – spytał Luke, trzymając piłkę od koszykówki pod ramię.
- To może ja, Josh, Jake i Sammy w jednej, a wy w drugiej? – zasugerowałam.
- Woow, chwila! Czemu wzięłaś sobie prawie samych najlepszych graczy? – spytał oburzony Tayler.
- Jakich tam znowu najlepszych? Macie mojego brata, a Jake jest totalną ciamajdą i wzięłam go z litości – odparłam.
Nim się spostrzegłam, rzucił i to dosłownie, mnie sobie na ramię i żwawym krokiem kierował się w stronę pobliskiego stawu.
- Jake, puszczaj mnie! Jacob! Jake! Daj spokój, przecież wiesz, że żartowałam! Jake! Pomocy! – darłam się w niebogłosy, niestety nikt nie raczył przyjść mi z pomocą. Dopiero po kilku sekundach zobaczyłam małą postać biegnącą w naszą stronę.
-Jakei, puść Katie! – wołał za nim Sammy. Jake raptownie się zatrzymał.
- A co z tego będę miał? – spytał.
- Oddam ci połowę mojej mlecznej czekolady – zasugerował malec.
- Truskawkowej – uciął Jake.
- Nie mam! – oburzył się chłopczyk.
- Daj spokój. Wiem, że masz schowaną w koszu z zabawkami w śmieciarce – odpowiedział pewnie Loczek.
- Eh, no dobra, niech będzie – odparł smutno mały. Bracia uścisnęli sobie dłonie i już po chwili ponownie stałam na własnych nogach.
- Dziękuję, Sammy. Kupię ci za to dwie czekolady truskawkowe – odpowiedziałam, przytulając go i całując w policzek. Wszyscy zadowoleni ruszyliśmy w stronę boiska.
- To już teraz wiadomo, kto jest twoim facetem, Kate – zasugerował Josh, cicho się śmiejąc.
- A żebyś wiedział. Sammy to najwspanialszy facet pod słońcem! W przyszłości będzie miał masę wielbicielek.
            Mały lekko się zarumienił, ale nic nie powiedział. Chłopacy powiedzieli mu kilka słów otuchy i się trochę rozluźnił. Kiedy w końcu się dogadaliśmy w sprawie drużyn, które wyglądały następująco: Ja, Luke, Josh i Sammy na Jake’a, Alex, Taylera i Finna, mogliśmy zacząć „grać”. To ani  odrobinę nie przypominało tej właściwej. No bo jak tu nazwać to „grą”, kiedy Luke łapie w pasie swoją dziewczynę, ja wskakuję Jake’owi na plecy, Sammy uczepia się nogi Taylera, a Finn i Josh się przepychają. No komedia jakaś. Chociaż powiem, że wszyscy się zmęczyliśmy tak samo jakbyśmy rzeczywiście grali. Wyczerpani położyliśmy się na boisku, tworząc a’la krąg. Zaczynało się już powoli ściemniać, więc po chwili wygłupów i odpoczynków postanowiliśmy się zbierać do domów. Pożegnałam się ze wszystkimi i z Lukiem ruszyliśmy.
            - To był całkiem udany mecz – zaśmiał się Luke.
            - Taa, zupełnie inny, niż ten, który grasz w szkole – odpowiedziałam.
- Racja, ale nie mam nic przeciwko. Świetnie się bawiłem – odparł z nieobecną miną.
- A w szkole nie? – spytałam.
            - To już nie to samo co kiedyś. Dlatego zrezygnowałem z pisania podania do jakiegokolwiek college’u sportowego. Muszę się teraz skupić na collegach związanych z medycyną.
            - Czyli już na pewno nie wiążesz przyszłości z koszykówką? – zasugerowałam, aby się upewnić.
            - Na to wygląda. A co z tobą? – Zwrócił się do mnie.
            - Zastanawiam się nad Julliardem, ale sama nie wiem – odpowiedziałam.
            - Chcesz wiązać przyszłość z tańcem? – spytał.
            - Chciałabym. Ale co jeśli się nie dostanę albo coś mi się stanie? Muszę mieć jakiś zapasowy plan, prawda?
            - Coś wymyślimy, ok? Musimy do końca grudnia rozesłać podania, więc spokojnie, mamy jeszcze trochę czasu. – Pokiwałam w odpowiedzi głową.
***
Postanowiliśmy, że w piątkowy wieczór pójdziemy do klubu Iana. Dawno nas tam nie było. Założyłam na siebie białą bluzkę z Jacka Danielsa z wycięciem z boku. To tego rozkloszowaną spódniczkę ze skóry i lity. Wyszliśmy około godziny dziewiętnastej. Oczywiście jechaliśmy jednym autem, żeby potem jedna niepijąca osoba wracała. Dzisiaj niestety wypadło na mnie, dlatego przed wyjazdem upewniłam się, czy aby na pewno w bagażniku znajdują się moje zapasowe trampki. Póki co, w stronę klubu kierował Lucas. Odbieraliśmy po kolei Alex, Taylera i Jake’a. W aucie puszczaliśmy kawałki z płyty, żeby wkręcić się w nastrój zabawy. Kiedy dotarliśmy do celu, chwilę szukaliśmy miejsca do zaparkowania. Potem ruszyliśmy do klubu. Tam od razu skierowaliśmy się do baru.
- Cześć Ian! Jak leci?
- O proszę, któż to się pojawił w moich progach. Dawno was tu nie było. Czyżbyście dorośli i już nie wiedzieli, jak się bawić? – spytał mój kuzyn.
- Ian, my żyjemy zabawą. Po prostu nie zawsze twój klub jest naszym pierwszym wyborem. Ani drugim, trzecim… - Nie dokończyłam, bo Ian ruchem ręki pokazał, żebym przestała. Zaczęliśmy się śmiać z jego naburmuszonej miny.
- No dobra, co wam podać? – spytał dość dyskretnie.
- Coś średnio mocnego – odpowiedział Lucas.
- Jasne. A ty to kto? – skierował to pytanie w stronę Jake’a.
- To mój kuzyn. Przeprowadził się tu na początku września. Jeszcze nie mieliście okazji się poznać. – Alex szybko ich sobie przedstawiła i poszliśmy się bawić. Jake z Taylerem co chwilę zmieniali dziewczyny w tańcu, łamiąc porzuconym kobietom serca. Zaczynali być coraz bardziej wstawieni. Ja też się dobrze bawiłam, pomimo tego że nie miałam w sobie ani grama alkoholu. Postanowiłam wyjść na świeże powietrze, żeby trochę ochłonąć. Spojrzałam w niebo, ale nie dopatrzyłam się ani jednej gwiazdy. To pewnie przez te wszystkie światła w centrum miasta. Westchnęłam i skierowałam się z powrotem w stronę klubu. Kiedy tylko weszłam, drogę zastąpił mi Jake.
- A to ty – powiedział zaskoczony, jakby mnie widział pierwszy raz w życiu na oczy.
- Tak, ja. A kogo się spodziewałeś? – spytałam.
- Eh, nie o to chodzi. Po prostu przegram zakład – powiedział posępnie, kierując się w stronę baru.
- Zakład? Jaki zakład? O czym ty mówisz?
- Założyłem się z Taylerem, że pocałuję pierwszą dziewczynę, która wejdzie do klubu, ale ciebie przecież nie pocałuję – odpowiedział posępnie.
- Czemu nie? To znaczy nie to żebym nalegała, ale czemu nie możesz mnie pocałować? – spytałam od niechcenia.
- Nie chcę. To znaczy… Nie w taki sposób – wydusił.
- Co? Co masz na myśli, Jake?
- Ja, nic. Nie to chciałem powiedzieć. Zresztą nieważne – odpowiedział i szybkim chwiejącym się krokiem poszedł w stronę baru. 
© grabarz from WS | XX.