#27


„I feel good”

            No tak, to już połowa listopada. Nim się obejrzymy, będą święta, sylwester, urodziny moje i Lucasa, walentynki-tak bardzo znienawidzone przeze mnie święto, potem będzie trzeba wysyłać podania do college’u i wszystko się zmieni. Nie będę już miała przy sobie najlepszych przyjaciół, każde z nas pójdzie swoją drogą. Mam tylko nadzieję, że kiedy skończymy szkoły i założymy własne rodziny, będziemy nadal się spotykali. Nasze dzieci będą się przyjaźniły, będziemy wyjeżdżali razem na wakacje i ferie. Tak, to byłaby super sprawa. No ale cóż, trzeba wrócić do rzeczywistości. Jutro miał być pierwszy mecz koszykówki i pierwszy pokaz cheerleaderek. Denerwowałam się, nie wiedziałam czy układ, który ułożyłam, przypadnie widowni do gustu, czy dziewczyna sobie z nim poradzą i czy z tych nerwów nie zwymiotuję. Do tego był to pierwszy mecz Jake’a w życiu i denerwowałam się razem z nim. Trzymałam za niego kciuki. Trener razem z Lukem ustawili go na pozycji rzucającego obrońcy. Oczywiście mój brat był kapitanem drużyny i zajmował pozycję rozgrywającego. Już miał całkiem sporo meczów za sobą, ale pierwszy raz kiedy został kapitanem. Dotąd on grał na pozycji Jake’a. Ale wiadomo, nowy rok szkolny i skład się zmienia, więc trener zdecydował, że będzie najlepszym kandydatem.
            Cały tydzień, zarówno cheerleaderki jaki i koszykarze, ostro ćwiczyli do piątkowego meczu. Byliśmy zarówno podekscytowani i przerażeni. Nie mogłam się doczekać, a jednocześnie chciałam mieć to już za sobą. My miałyśmy o tyle dobrze, że to nie były jakieś zawody, o niee, jeszcze nie. To dopiero koło marca. Powinnyśmy tylko ładnie zatańczyć, za to chłopacy musieli się postarać, żeby wygrać. No bo który nastolatek kochający grać w koszykówkę, nie chciałby zdobyć Krajowych Mistrzostw Koszykówki w liceum? Oczywiście każdy z nich. Natomiast cheerleaderki miały swój własny turniej i oczywiście chciałyśmy wygrać. Mecze koszykówki to były takie jakby nasze zaawansowane próby. Więc nie tylko koszykarze byli zestresowani, ale my także. A ja, chociaż nie tańczyłam przed publiką, chyba najbardziej. Po raz pierwszy ktoś zatańczy mój układ! Mój! Osobiście byłam z niego zadowolona, ale zobaczymy, jak to wyjdzie.
            Wracałam autobusem razem z Taylerem. Oczywiście pojazd był całkowicie zapchany i musieliśmy stać. Patrzyłam na tych wszystkich ludzi i zastanawiałam się, czy są szczęśliwi? Czy osiągnęli wszystko, czego pragnęli? A czy ja osiągnę wszystko, czego zapragnę? Byłam na całkiem dobrej drodze do spełniania marzeń. Robiłam to, co kochałam. Tworzyłam układy, tańczyłam, dobrze się bawiłam. Czego więcej od życia wymagać? No ale dalej stres był przed jutrzejszym meczem.
            Autobus zatrzymał się na jednym z najważniejszych przystanków i ludzie ślamazarnie zaczęli z niego wychodzić. Zrobiło się na tyle luźno, że z Taylerem znaleźliśmy na przodzie miejsce obok siebie. Trzy siedzenia dalej po skosie siedział mały chłopiec. Miał on około pięć lat. Po drugiej stronie jak można się było domyślić, siedziała jego mama. Mały co rusz się odwracał i rozglądał po autobusie. Przez dłuższą chwilę, z braku lepszych zajęć, przypatrywałam się mu. W końcu mały spojrzał na mnie. Chwilę mi się przyglądał, po czym puścił do mnie oczko i szybko się schował za siedzeniem. Oniemiała z głupkowatym uśmiechem odwróciłam się w stronę mojego przyjaciela.
            - Tay, widziałeś? – spytałam, śmiejąc się.
            - Co takiego, Katie? – odpowiedział marszcząc brwi.
            - Ten mały z przodu puścił do mnie oczko! – powiedziałam oniemiała.
            - Nieźle, Katie. Nie wiedziałem, że lubisz młodziaków – zaśmiał się Tay.
            - Ha ha, śmieszne! – Wystawiłam mu język. I z powrotem spojrzałam w stronę chłopca. Młody znowu był odwrócony w moją stronę. Cały czas się do mnie uśmiechał. Kiedy odpowiadałam mu uśmiechem, peszył się i chował za fotelem. I tak kilka razy. Na jednym z przystanków, bardzo się ucieszył, widząc kogoś. Z początku nie widziałam kogo, ale po chwili zobaczyłam małego brązowowłosego chłopczyka, który się okazał być bratem Jake’a, Sammym. Przysiadł się do chłopczyka z przodu, na co ten od razu zaczął mu coś gorączkowo opowiadać i po chwili oboje na mnie spojrzeli. Sammy z wielkim uśmiechem do mnie pomachał, co nieźle zdziwiło jego kolegę. Usłyszałam tylko strzępy ich rozmowy: „znasz ją?”, „Katie” i tego typu wyjaśnienia. Nie minęło dużo czasu, a ponownie się odwrócił, na co od razu się uśmiechnęłam.
 - Czemu się tak do mnie uśmiechasz? – spytał, śmiejąc się chłopczyk.
- Przecież to ty zacząłeś – odpowiedziałam ze śmiechem.
- Nieee eee.
- Taaaa aak.
- Katie, co ty do licha wyprawiasz? – zaśmiał się Tayler.
- Kłócę się z kolegą Sama, kto zaczął ten dziwny flirt – odpowiedziałam.
- Jak dobrze, że już wychodzimy – powiedział, kręcąc z niedowierzeniem głową.
Pomachałam chłopakom na pożegnanie i wyszłam tylnym wyjściem z autobusu. Pożegnałam się tulasem z Taylerem, po czym ruszyłam w kierunku mojego domu. Lucas, Jake i Alex mieli dodatkowe treningi tuż przed nadchodzącym meczem, a że ja nie byłam potrzebna, więc spokojnie mogłam wrócić do domu. Po południu miałam się udać z Jakem na salę, żeby jak zawszę trochę potańczyć. Po przekroczeniu progu domu doszły do mnie niesamowite zapachy jakiegoś sosu.
- O cześć tato. Co się stało, że gotujesz? – spytałam, całując go lekko w policzek.
- Próbuje odpokutować. Stłukł moją ulubioną figurkę – odparła mama. Dopiero teraz ją zauważyłam. Siedziała na hockerze i z uwagą przyglądała się tacie. Usiadłam obok niej, nalałam sobie soku i obie z mamą krytykowałyśmy poczynania taty. Dużo było przy tym śmiechu, bo tata dość bardzo się motał. Po którejś kąśliwej uwadze mamy, kiedy to się trząsł ze śmiechu, dosypał za dużo pieprzu, co wywołało jeszcze większą salwę śmiechu. Gdzieś w oddali można było dosłyszeć trzaskanie drzwi, a po chwili do kuchni wparował cały czerwony Lucas.
- Co wam tak do śmiechu? – spytał.  Próbowaliśmy mu wytłumaczyć, naprawdę, ale tak całą trójką się śmialiśmy, że nic z tego nie zrozumiał i odpuścił.
Przypatrywaliśmy się staraniom taty i co chwilę chichotaliśmy. W końcu się nad nim zlitowałam i mu pomogłam. Kiedy już przygotowaliśmy jakiś obiad, całą czwórką zasiedliśmy do stołu, żeby zjeść.  I wbrew oczekiwaniom nie był wcale taki zły. Przy stole było dużo śmiechu i przez to łez. Wszyscy za pomocą jakiegoś dziwnego czaru dostaliśmy niesamowitej głupawki. Po zjedzeniu jeszcze jakąś godzinę siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Rodzice nam trochę poopowiadali historie z ich młodości, a my bez skrępowania zaczęliśmy opowiadać im nasze. Potem mama z Lucasem posprzątali, a ja w tym czasie poszłam na górę. Próbowałam odrabiać lekcje, ale byłam w tak dobrym humorze, że nie potrafiłam się na niczym skupić. Włączyłam na fula piosenkę Whitney Houston – I wanna dance with somebody. Skakałam i wirowałam po całym pokoju. Miałam pewność, że kilka domów dalej było słychać muzykę.
- Katie, co ty wyprawiasz? – powiedział, a raczej spróbował przekrzyczeć muzykę, Luke.
- Mam dobry humor! – odkrzyknęłam i porwałam go za rękę do tańca. Mój pokój do gigantów nie należał, ale dla nas był akurat na wygłupy. Rodzice zaciekawieni naszym tupaniem, przyszli sprawdzić, co się dzieje i podobnie jak Lucas zostali wciągnięci w wir tańca. W pewnym momencie, drzwi otworzyły się po raz trzeci. Wystawała z nich głowa zaskoczonego Jake’a. Nim się ktokolwiek spostrzegł, moja mama zaciągnęła go do pokoju i zaczęła z nim tańczyć. Reszta tylko śmiała się, jak nim zarzucała, a on zażenowany nie bardzo wiedział, co ma robić. Kiedy już się wystarczająco pośmialiśmy, wyłączyłam muzykę, na co reszta mojej rodziny przyjęła to z oburzeniem.
- Dobra, dobra! Musimy lecieć na trening. Mamo, jeszcze znajdziemy okazję, żebyś mogła potańczyć z Jakem. Chociażby na weselu Luka i Alex – Na co mój brat posłał mi groźne spojrzenie, a rodzice przyjęli to ze śmiechem. Spakowałam do torby najpotrzebniejsze rzeczy i wyszliśmy z tego domu wariatów.
- Widzę, że wszystkim ostatnio dopisuje humor. To bardzo dobry obrót spraw – powiedział z uśmiechem.
- Taaak. Dawno tak się nie pośmiałam z rodzicami. Ogólnie mam jakoś tak dzisiaj dobry dzień. I wiesz co?! Miałam dzisiaj branie! – pochwaliłam się.
- Taa? Przez kogo? Starszego pana? – zażartował.
- To był słaby dowcip, nawet jak na ciebie, Jacob. I nie, nie przez starszego pana tylko przez pięciolatka. – Po usłyszeniu ostatniego zdania wybuchnął śmiechem.
- I co, zakochałaś się od pierwszego wejrzenia? – spytał z kpiną.
- Nie, po prostu była to taka miła odmiana od was wszystkich gburowatych nastolatków! – odparłam.
- Nastolatków! Pff! Mężczyzn, Katie, mężczyzn! – powiedział oburzony.
- Ta, tacy z was mężczyźni jak z koziej dupy trąba! – odpowiedziałam, pokazując język.
- Jaka ty dowciapna! Chodź no tu! – zawołał, kiedy zaczęłam uciekać w stronę budynku. Wbiegliśmy na najwyższe piętro tam, gdzie znajdowała się nasza sala. Wpadłam do niej z impetem, a na mnie wleciał Jake i doznaliśmy szoku. Wpatrywało się w nas około dwadzieścia par oczu. Każda z dziewczynek była ubrana w rozkloszowaną spódniczkę i baletki. Zdziwieni kulturalnie przeprosiliśmy i zamknęliśmy drzwi. Spojrzeliśmy na numer sali. Zgadzało się. To była nasza sala do ćwiczeń. Już z nieco gorszymi humorami udaliśmy się w stronę sali pani Fulton, aby dowiedzieć się, co jest grane. Weszliśmy do jej sali. Nie było jeszcze zbyt wielu tancerzy, więc nie było problemu ze znalezieniem Emmy.
- Um, cześć, Emma, słuchaj, wiesz może, czemu nasza sala jest zajęta? – spytałam.
- Oh jeju, całkowicie zapomniałam wam powiedzieć! W tym tygodniu było trochę zamieszania z rezerwacją i przenieśli dzisiaj balet. Przepraszam, że cię nie poinformowałam wcześniej, zaoszczędziłoby wam to drogi – powiedziała skruszona. Po kilku sekundach zastanowienia dodała: –Ale jeśli chcecie, to możecie zostać na moich zajęciach. Myślę, że nie będziecie się nudzić – dokończyła z uśmiechem.
Spojrzeliśmy na siebie, przez chwilę patrzeliśmy w milczeniu i po kilku sekundach na naszych twarzach pojawił się szatański uśmiech i kiwnęliśmy głową na znak zgody. Poszliśmy się przebrać, co zajęło nam dosłownie minutę i weszliśmy jako jedni z pierwszych. Emma puściła muzykę, a że nas rozpierała energia, więc zaczęliśmy tańczyć do niej coś między salsą a tango, w sumie nie mam pojęcia, co to było. I kiedy piosenka zmieniła się na Jason Derulo – Wiggie wiggie, oszaleliśmy. Niedawno ułożyliśmy do tego układ, więc oczywiście zaczęliśmy go tańczyć. Całkowicie się wczuliśmy, nie zwracając na nic uwagi. Byliśmy niesamowicie zgrani i skoncentrowani. Nim się obejrzeliśmy, utwór się skończył, a do nas doszły okrzyki i oklaski. Zdziwieni rozejrzeliśmy się po sali. Była teraz całkowicie zapełniona tancerzami pani Fulton.
- To profesjonalni tancerze, którzy mają poprowadzić dzisiaj lekcję? – usłyszałam z mojej prawej strony pytanie.
- Niee, to nie są profesjonalni tancerze. Oni są w moim wieku i chodzą ze mną do szkoły – odparła dość wysoka brunetka, którą jako tako kojarzyłam.
- Widzę, że wszyscy są zachwyceni waszym występem! Więc jeszcze bardziej się ucieszycie, kiedy wam powiem, że ta oto para będzie dzisiaj tworzyła dla was układ! – krzyknęła szczęśliwa Emma, po czym rozległa się fala entuzjazmu.
-Co?! – krzyknęliśmy w tym samym momencie ja i Jake. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni.
- A co, nie chcecie? Podzielilibyście się grupą i każde z was coś by stworzyło – zasugerowała.
- A co pani by w tym czasie robiła? – spytałam.
- Chodziłabym po sali i wam pomagała. No, co wy na to? – spojrzała na nas wyczekująco.
A my ponownie dzisiejszego dnia totalnie się ze sobą zgadzaliśmy i w tym samym czasie kiwnęliśmy zgodnie głową. Co się z nami dzieje?!
Wybraliśmy piosenkę Nicki Minaj „Anaconda”. Jake wziął chłopaków, a ja dziewczyny. I tak o to narodziła się między nami niby taka konkurencja. Co chwilę posyłaliśmy sobie  zadziorne spojrzenia z wielkim bananem na twarzy. Bo blisko dwóch godzinach w końcu przedstawiliśmy owoc naszej pracy.
Najpierw zatańczyłyśmy my, kobiety. Taaa jasne, chcieli po prostu zobaczyć jak wypadniemy. Oczywiście wspaniale, ale chłopacy też nie zaprezentowali się najgorzej, chociaż, moim skromnym zdaniem, my byłyśmy lepsze. Emma była zachwycona oboma układami tak bardzo, że zarządziła złączenie go w jeden. Po kolejnej godzinie w końcu nam się udało. Wszyscy spoceni z wielkimi uśmiechami wychodziliśmy z sali.
- Dzisiaj był naprawdę udany dzień – stwierdziłam.
- Faktycznie. Jakoś tak wyjątkowo dobry. No i zgodny jeśli o nas chodzi – zaśmiał się.
- Co nam się, do cholery, stało? Jeszcze nigdy się tak ze sobą nie zgadzaliśmy.
- Może dorastamy? – spytał. Już nic nie odpowiedziałam, tylko się zaśmiałam. Reszta drogi minęła nam w całkiem przyjemnej ciszy. Odprowadził mnie pod sam dom.
- Dzięki za odprowadzenie – powiedziałam.
- Nie ma problemu – odpowiedział. I dodał: – To do jutra, Katie. 
Zanim zdążył się odwrócić i odejść, szybko go przytuliłam. Stał przez chwilę zszokowany, ale po kilku sekundach mnie objął.
- Do zobaczenia, Speedy – powiedziałam i weszłam do domu.
______________________________________________________
Cześć! Wybaczcie za tak długą nieobecność! Jestem mi naprawdę przykro, że tak długo nic nie dodawałam. Od pięciu tygodni nie miałam wolnego weekendu. Zawsze było coś: a to trzeba się uczyć bo prawko, to z polaka trzeba przerobić trzy matury ustne, to pięć sprawdzianów, to jakaś impreza i mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Naprawdę ciężki okres. Ale wydaje mi się, że na przerwę świąteczną napiszę zapas rozdziałów, więc będzie mi potem lżej. Kiedy pojawi się następny rozdział? Szczerze mówiąc nie wiem, ale mam nadzieję, że nie dłużej niż za 2-3 tygodnie. 
To miłego dnia, robaczki! <3
© grabarz from WS | XX.