#35

            

„Love bites. So do I”

           Porozmawiać z nim. Wydawało się, że to takie proste zadanie. Cóż, nie było. Wierzcie, próbowałam. Oczywiście wróciliśmy pod wieczór w niedzielę, więc nie było mowy, żeby tego samego dnia porozmawiać. Miałam nadzieję, że uda mi się za to w poniedziałek. Nieważne czy z rana, popołudniu czy wieczorem. Ale oczywiście nic nigdy nie idzie po mojej myśli. Absolutnie nigdy. Dlatego praktycznie przez cały tydzień z nim nie rozmawiałam. Nawet nie chodzi o to, że nie było w ogóle mowy o sytuacji z końca wesela, ale ogólnie o to, że nie było chociażby głupiej sprzeczki czy gawędzenia, jakkolwiek by to nie brzmiało. Tak, Jacob Ryan Evans mnie unikał. Unikał jak ognia. Spóźniał się na lekcje, a kiedy tylko zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec zajęć, zwijał się nim zdążyłam wetknąć korek w długopis. Raz udało mi się zamienić z nim kilka słów na stołówce, kiedy byliśmy tylko my z Taylerem.
            - Wiesz, że musimy o tym pogadać? – zasugerowałam.
            - Wiem.
            Koniec. To było na tyle. Uraczył mnie jednym czteroliterowym słowem. To był wtorek. Od tamtego czasu kompletnie nic. Naprawdę. Po szkole całkowicie było ciężko go złapać. On miał treningi koszykówki, ja cheerleaderek. Myślałam, że może uda mi się przy okazji tańca. Ciekawe jak się z tego wywinął? Nijak. Po prostu nie przychodził. Cały tydzień. Olewka totalna. Więc nic dziwnego, że w środę byłam niesamowicie podjudzona i rozżalona za jednym razem. Na szczęście Alex o nic nie pytała. Wydaje mi się, że sama się domyślała w czym rzecz i nie chciała mi ciągle o tym przypominać, głupio się wypytując. I do tego była na tyle kochaną przyjaciółką i nie pisnęła słówka ani mojemu bratu, ani Taylerowi. Oboje byli nieźle zdezorientowani moimi relacjami z Loczkiem po tym weekendzie.
            Przełom nastąpił w czwartek wieczorem, kiedy to dowiedziałam się, że całą piątką zostaliśmy zaproszeni na domówkę do kolejnego bogatego bachora. Piątek wieczór i impreza? To ci dopiero niespodzianka.
            Nie wiem, co się zmieniło, ale w chwili, kiedy dowiedziałam się o imprezie, odpuściłam. Skoro Jake nawet nie raczy powiedzieć mi w twarz, że pocałunek nic dla niego nie znaczył, to czemu powinnam się nim w ogóle przejmować? I z tym o to postanowieniem poszłam spać.
            Pierwszy raz od wesela wstałam z uśmiechem na twarzy. Cały tydzień chodziłam struta i myślałam tylko o tym, jak bardzo dałam ciała z tą durną inicjatywą. Plułam sobie w twarz, że to zrobiłam. Wstałam dzisiaj z zamiarem zachowywania się jakby gdyby nigdy nic. Jakby nic się między nami nie wydarzyło. Chociaż z drugiej strony nie chciałam mu ułatwiać zadania ze złamaniem mi serca. Usiadłam na łóżku i pogrążyłam się w myślach czy aby na pewno to jest dobry pomysł.
            - Hej, Katie? Co jest z tobą? – spytał Luke, przechodząc obok mojego pokoju. Musiał zauważyć, że bezczynnie siedzę na moim łóżku.
            - Hm, co? Nic. Próbuję się zebrać do szkoły, ale kompletnie nie mam siły – odpowiedziałam po chwili.
- Wszystko dobrze? Od wesela jesteś jakaś inna. Coś się stało? Na przykład między tobą a Jakem? – zasugerował, siadając obok mnie.
- Tak, stało. Ale nie mam zamiaru o tym gadać czy tego roztrząsać, ok? Było, minęło. Trzeba iść dalej. Nie zamierzam się użalać nad sobą, tylko dlatego, że on jest tchórzem. Wiesz co? Walić to. Walić jego. Dzisiaj się zabawimy, braciszku – odpowiedziałam pewnie, po czym ruszyłam do łazienki, żeby się ubrać. W oddali usłyszałam tylko zdezorientowane „Umm, okeej?” Lucasa na co się zaśmiałam.
Postanowiłam ubrać białą sukienkę w niebieskie kwiaty i do tego białe sandały. Chciałam dzisiaj wyglądać dziewczęco. Kobieco. Niech zobaczy, co stracił. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze i zeszłam na dół.
Moi przyjaciele już tam na mnie czekali, więc szybko się z nimi przywitałam i ruszyliśmy po Jake’a. Kiedy zajechaliśmy pod jego dom, a on wsiadł i usiadł obok mnie, posłałam mu tylko szeroki uśmiech. Mogłam dostrzec w jego wzroku zaskoczenie. Wybiłam go tym całkowicie z rytmu. I dobrze. Niech wie, że jestem nieprzewidywalna, skoro jeszcze do tego momentu tego nie zauważył. Kiedy zaparkowaliśmy na szkolnym parkingu, mieliśmy jeszcze trochę czasu do dzwonka, więc postanowiliśmy, że udamy się na szkolny dziedziniec. Nie dawałam po sobie poznać, że coś jest nie tak, tylko śmiałam się i żartowałam w najlepsze.
Niestety jego dezorientacja nie trwała długo. Jak widać postanowił grać w tę samą grę co ja. I naprawdę był w niej dobry. Wręcz genialny. Ale ja musiała być lepsza. Och, jakie to dojrzałe.
Na długiej przerwie było praktycznie to samo. Prześcigaliśmy się w tym, kto lepiej odegra swoją rolę. Alex co rusz patrzyła na nas zaniepokojona. A my zachowywaliśmy się, jakby nic się nie wydarzyło, jakby ten pocałunek nic nie znaczył, nic nie zmienił. Ale znaczył. I zmienił wszystko. Teraz przynajmniej wiedziałam, na czym stoję. Dowiedziałam się, że nie tylko nic więcej z tego nie będzie, mało tego, zrozumiałam, że nie jest nawet moim przyjacielem. Prawdziwy przyjaciel zmierzyłby się z sytuacją i powiedział co myśli. Nie zbywałby mnie. Koniec końców przestałam żałować tego co się stało. Przynajmniej miałam teraz jasność. Bardzo widoczną i przejrzystą.
Po lekcjach szybko pojechaliśmy do domu. Razem z Lucasem zjedliśmy obiad przyszykowany przez tatę. Tak, okazało się, że on też potrafi gotować. Może nie tak dobrze jak mama, ale jednak. Zjadliwe. Kiedy umyłam naczynia, poszłam do siebie do pokoju. Nie wiedziałam, co mam ze sobą robić przez te kilka godzin do imprezy. Z braku lepszych zajęć poszłam do pokoju mojego brata.
- Luke? Co robisz? – spytałam, powoli uchylając drzwi od jego pokoju.
- O kurde. Od kiedy odwiedzasz mój pokój, łobuzie? – odparł szczerze zaskoczony.
- Bardzo śmieszne. I nie mów do mnie łobuz. Jak do jakiegoś psa. Albo zbira – powiedziałam krzyżując ramiona, oparłszy się przed tym o ścianę.
- Jednym z nich na pewno jesteś, Katie – zaśmiał się. W odpowiedz tylko odfuknęłam.
- A tak na serio to co tu robisz? – spytał teraz już poważnie, marszcząc brwi.
- Nudzi mi się – odpowiedziałam, jakby to byłą najoczywistsza rzecz na świecie.
- Nudzi ci się? – ponownie się zaśmiał. Co w tym, co mówiłam, było aż tak śmieszne, że on się co chwile śmiał?! Za chwilę dodał: - To nie wiem, posprzątaj mi pokój – odparł, na pół żartując na pół serio.
- Żartujesz, prawda? – spytałam zaskoczona.
- A chcesz, żebym żartował? – powiedział, mrużąc oczy i uważnie mi się przyglądając.
- A jak myślisz, głąbie?
- Czy ty musisz mnie od razu wyzywać od głąbów, lamusie? – podsumował.
- A ty mnie od lamusa, gamoniu? – kontynuowałam.
- Frajerka.
- Dupek.
- Idiotka.
- Ciołek.
I na tym się skończyło, bo rzucił we mnie poduszką. Na szczęście w porę ją złapałam i przystąpiłam do ataku. Wskoczyłam na niego i zaczęliśmy się szarpać. Tarzaliśmy się po całym łóżku, sapiąc i klnąc na zmianę.
W końcu zaniepokojony dziwnymi, dość głośnymi dźwiękami tata przyszedł na górę.
- Co wy wyrabiacie? – spytał zszokowany.
- Nazwała mnie głąbem! – rzucił zmachany Luke.
-  A on mnie frajerką.
- No bo jesteś. Sama zaczęłaś! – krzyknął ze śmiechem waląc mnie poduszką w twarz.
- Dobra, spokój! Ile wy macie lat? Jezu. Czy wy kiedykolwiek dorośniecie? – spytał śmiejąc się. Spojrzeliśmy na siebie, wzruszyliśmy ramionami, po czym w nagłym przebłysku wykorzystałam jego rozkojarzenie i odwróciłam to na moją przewagę. Szybko się na niego rzuciłam, delikatnie go dusząc, aż miał dość i zaczął walić w pościel na znak, że się poddaje.
- Kurde, Katie. Gdzieś ty się tego nauczyła? – spytał zmachany.
- Max mnie tego nauczył, żebym miała chociaż jakiekolwiek szanse w walce z tobą – zaśmiałam się.
- No ładnie. Własny brat przeciwko mnie. Dzięki bracie – powiedział patrząc w sufit i delikatnie się uśmiechając.
I znowu jego brak dał o sobie znać. Pustka wróciła. Ból wrócił. Potrząsnęłam głową. Muszę się wziąć w garść.
Położyłam się, a obok mnie Lucas. Chwilę leżeliśmy w ciszy.
- Co się dzieje między tobą a Jakem? – spytał.
- To skomplikowane – odparłam po chwili.
- Tak jak to było skomplikowane jeszcze jakiś czas temu między mną a Alex? – bardziej stwierdził niż zapytał, więc się nie odezwałam tylko spojrzałam na niego i wiedziałam, że nie muszę nic dodawać. Leżeliśmy jeszcze jakiś czas w ciszy, a potem Luke zaczął odciągać moje myśli od tego wszystkiego do czasu, aż do jego pokoju wparowała blondynka.
- Co wy? Jeszcze nie gotowi? Dawać, zbierać się!
W ekspresowym tempie się wyszykowaliśmy i pojechaliśmy na imprezę. O dziwo Jake nie jechał z nami. Nie żebym narzekała czy coś. Chociaż trochę jednak tak. Nadal chciałam go widywać. Głupota.
- Dobra, kamień, papier, nożyce kto jest dzisiaj kierowcą – powiedział Tyler.
I na nieszczęście Alex, wypadło na nią. Biedna. Chociaż ona chyba najlepiej z naszej paczki potrafiła się bawić bez alkoholu. Szczęściara. Ledwie weszliśmy do domu, a między póki co, cichą muzyką, dało się usłyszeć grzmienie. No pięknie. Żeby tylko nie odcięli prądu, bo miałam zamiar się dzisiaj dobrze bawić. I tak też zrobiłam. Wypiłam może z cztery kubki piwa i czułam, że powoli alkohol zaczyna mi uderzać, ale nie przestawałam pić. Potrzeba mi jeszcze ze trzy kubki, żeby wprawić się w idealny stan. Nie być totalnie zalanym, ale jednak na tyle wstawionym, żeby się dobrze bawić.
Co rusz zmieniałam chłopaków do tańca. W końcu przy może szóstym zobaczyłam Tylera. Z Jakem. Wow, w końcu się pojawił. Ruszyłam w ich stronę.
- No popatrz, kto do nas zawitał. Szczerze mówiąc, już myślałam, że w ogóle się nie zjawisz – powiedziałam.
- Czemu miałbym nie przyjść? – spytał zaskoczony i zbity z tropu Jake.
- No wiesz, jeden dom, jedno pomieszczenie. Ze mną. To musi być przytłaczające, że nie masz gdzie uciec – odpowiedziałam. Zrobił zaskoczoną minę, więc dodałam:
- Oj, daj spokój, Jake. Unikasz mnie. Oboje to wiemy. Różnica jest taka, że ja jestem w stanie powiedzieć prawdę na głos, a ty nie. Nieważne jak bolesna jest.
- Naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi, więc po prostu się zmyję – powiedział, unosząc ręce w geście obronnym.
- Tak, zrób to, co robisz najlepiej. Uciekaj – wysyczałam. Odłożyłam kubek i wróciłam na parkiet, a biedny Tay został sam, całkowicie wmurowany zaistniałą sytuacją. 
© grabarz from WS | XX.