„Love bites. So do I”
Porozmawiać z nim. Wydawało się, że to takie proste zadanie.
Cóż, nie było. Wierzcie, próbowałam. Oczywiście wróciliśmy pod wieczór w
niedzielę, więc nie było mowy, żeby tego samego dnia porozmawiać.
Miałam nadzieję, że uda mi się za to w poniedziałek. Nieważne czy z rana,
popołudniu czy wieczorem. Ale oczywiście nic nigdy nie idzie po mojej myśli.
Absolutnie nigdy. Dlatego praktycznie przez cały tydzień z nim nie rozmawiałam.
Nawet nie chodzi o to, że nie było w ogóle mowy o sytuacji z końca wesela, ale
ogólnie o to, że nie było chociażby głupiej sprzeczki czy gawędzenia,
jakkolwiek by to nie brzmiało. Tak, Jacob Ryan Evans mnie unikał. Unikał jak
ognia. Spóźniał się na lekcje, a kiedy tylko zadzwonił dzwonek obwieszczający
koniec zajęć, zwijał się nim zdążyłam wetknąć korek w długopis. Raz udało mi
się zamienić z nim kilka słów na stołówce, kiedy byliśmy tylko my z Taylerem.
- Wiesz, że
musimy o tym pogadać? – zasugerowałam.
- Wiem.
Koniec. To
było na tyle. Uraczył mnie jednym czteroliterowym słowem. To był wtorek. Od tamtego
czasu kompletnie nic. Naprawdę. Po szkole całkowicie było ciężko go złapać. On
miał treningi koszykówki, ja cheerleaderek. Myślałam, że może uda mi się przy
okazji tańca. Ciekawe jak się z tego wywinął? Nijak. Po prostu nie przychodził.
Cały tydzień. Olewka totalna. Więc nic dziwnego, że w środę byłam
niesamowicie podjudzona i rozżalona za jednym razem. Na szczęście Alex o nic
nie pytała. Wydaje mi się, że sama się domyślała w czym rzecz i nie chciała mi
ciągle o tym przypominać, głupio się wypytując. I do tego była na tyle kochaną
przyjaciółką i nie pisnęła słówka ani mojemu bratu, ani Taylerowi. Oboje byli
nieźle zdezorientowani moimi relacjami z Loczkiem po tym weekendzie.
Przełom
nastąpił w czwartek wieczorem, kiedy to dowiedziałam się, że całą piątką
zostaliśmy zaproszeni na domówkę do kolejnego bogatego bachora. Piątek wieczór
i impreza? To ci dopiero niespodzianka.
Nie wiem, co
się zmieniło, ale w chwili, kiedy dowiedziałam się o imprezie, odpuściłam.
Skoro Jake nawet nie raczy powiedzieć mi w twarz, że pocałunek nic dla niego
nie znaczył, to czemu powinnam się nim w ogóle przejmować? I z tym o to
postanowieniem poszłam spać.
Pierwszy raz
od wesela wstałam z uśmiechem na twarzy. Cały tydzień chodziłam struta i
myślałam tylko o tym, jak bardzo dałam ciała z tą durną inicjatywą. Plułam sobie
w twarz, że to zrobiłam. Wstałam dzisiaj z zamiarem zachowywania się jakby
gdyby nigdy nic. Jakby nic się między nami nie wydarzyło. Chociaż z drugiej
strony nie chciałam mu ułatwiać zadania ze złamaniem mi serca. Usiadłam na
łóżku i pogrążyłam się w myślach czy aby na pewno to jest dobry pomysł.
- Hej,
Katie? Co jest z tobą? – spytał Luke, przechodząc obok mojego pokoju. Musiał
zauważyć, że bezczynnie siedzę na moim łóżku.
- Hm, co?
Nic. Próbuję się zebrać do szkoły, ale kompletnie nie mam siły – odpowiedziałam
po chwili.
- Wszystko dobrze? Od wesela jesteś
jakaś inna. Coś się stało? Na przykład między tobą a Jakem? – zasugerował,
siadając obok mnie.
- Tak, stało. Ale nie mam zamiaru o
tym gadać czy tego roztrząsać, ok? Było, minęło. Trzeba iść dalej. Nie zamierzam
się użalać nad sobą, tylko dlatego, że on jest tchórzem. Wiesz co? Walić to.
Walić jego. Dzisiaj się zabawimy, braciszku – odpowiedziałam pewnie, po czym
ruszyłam do łazienki, żeby się ubrać. W oddali usłyszałam tylko zdezorientowane
„Umm, okeej?” Lucasa na co się zaśmiałam.
Postanowiłam ubrać białą sukienkę w
niebieskie kwiaty i do tego białe sandały. Chciałam dzisiaj wyglądać
dziewczęco. Kobieco. Niech zobaczy, co stracił. Uśmiechnęłam się do swojego
odbicia w lustrze i zeszłam na dół.
Moi przyjaciele już tam na mnie
czekali, więc szybko się z nimi przywitałam i ruszyliśmy po Jake’a. Kiedy
zajechaliśmy pod jego dom, a on wsiadł i usiadł obok mnie, posłałam mu tylko
szeroki uśmiech. Mogłam dostrzec w jego wzroku zaskoczenie. Wybiłam go tym
całkowicie z rytmu. I dobrze. Niech wie, że jestem nieprzewidywalna, skoro
jeszcze do tego momentu tego nie zauważył. Kiedy zaparkowaliśmy na szkolnym
parkingu, mieliśmy jeszcze trochę czasu do dzwonka, więc postanowiliśmy, że
udamy się na szkolny dziedziniec. Nie dawałam po sobie poznać, że coś jest nie
tak, tylko śmiałam się i żartowałam w najlepsze.
Niestety jego dezorientacja nie
trwała długo. Jak widać postanowił grać w tę samą grę co ja. I naprawdę był w niej
dobry. Wręcz genialny. Ale ja musiała być lepsza. Och, jakie to dojrzałe.
Na długiej przerwie było praktycznie
to samo. Prześcigaliśmy się w tym, kto lepiej odegra swoją rolę. Alex co rusz
patrzyła na nas zaniepokojona. A my zachowywaliśmy się, jakby nic się nie
wydarzyło, jakby ten pocałunek nic nie znaczył, nic nie zmienił. Ale znaczył. I
zmienił wszystko. Teraz przynajmniej wiedziałam, na czym stoję. Dowiedziałam
się, że nie tylko nic więcej z tego nie będzie, mało tego, zrozumiałam, że
nie jest nawet moim przyjacielem. Prawdziwy przyjaciel zmierzyłby się z
sytuacją i powiedział co myśli. Nie zbywałby mnie. Koniec końców przestałam
żałować tego co się stało. Przynajmniej miałam teraz jasność. Bardzo widoczną
i przejrzystą.
Po lekcjach szybko pojechaliśmy do
domu. Razem z Lucasem zjedliśmy obiad przyszykowany przez tatę. Tak, okazało
się, że on też potrafi gotować. Może nie tak dobrze jak mama, ale jednak.
Zjadliwe. Kiedy umyłam naczynia, poszłam do siebie do pokoju. Nie wiedziałam, co
mam ze sobą robić przez te kilka godzin do imprezy. Z braku lepszych zajęć
poszłam do pokoju mojego brata.
- Luke? Co robisz? – spytałam, powoli
uchylając drzwi od jego pokoju.
- O kurde. Od kiedy odwiedzasz mój
pokój, łobuzie? – odparł szczerze zaskoczony.
- Bardzo śmieszne. I nie mów do mnie
łobuz. Jak do jakiegoś psa. Albo zbira – powiedziałam krzyżując ramiona,
oparłszy się przed tym o ścianę.
- Jednym z nich na pewno jesteś,
Katie – zaśmiał się. W odpowiedz tylko odfuknęłam.
- A tak na serio to co tu robisz? –
spytał teraz już poważnie, marszcząc brwi.
- Nudzi mi się – odpowiedziałam, jakby
to byłą najoczywistsza rzecz na świecie.
- Nudzi ci się? – ponownie się
zaśmiał. Co w tym, co mówiłam, było aż tak śmieszne, że on się co chwile śmiał?!
Za chwilę dodał: - To nie wiem, posprzątaj mi pokój – odparł, na pół żartując na
pół serio.
- Żartujesz, prawda? – spytałam
zaskoczona.
- A chcesz, żebym żartował? –
powiedział, mrużąc oczy i uważnie mi się przyglądając.
- A jak myślisz, głąbie?
- Czy ty musisz mnie od razu wyzywać
od głąbów, lamusie? – podsumował.
- A ty mnie od lamusa, gamoniu? –
kontynuowałam.
- Frajerka.
- Dupek.
- Idiotka.
- Ciołek.
I na tym się skończyło, bo rzucił we
mnie poduszką. Na szczęście w porę ją złapałam i przystąpiłam do ataku. Wskoczyłam
na niego i zaczęliśmy się szarpać. Tarzaliśmy się po całym łóżku, sapiąc i klnąc
na zmianę.
W końcu zaniepokojony dziwnymi, dość
głośnymi dźwiękami tata przyszedł na górę.
- Co wy wyrabiacie? – spytał
zszokowany.
- Nazwała mnie głąbem! – rzucił
zmachany Luke.
-
A on mnie frajerką.
- No bo jesteś. Sama zaczęłaś! –
krzyknął ze śmiechem waląc mnie poduszką w twarz.
- Dobra, spokój! Ile wy macie lat?
Jezu. Czy wy kiedykolwiek dorośniecie? – spytał śmiejąc się. Spojrzeliśmy na siebie,
wzruszyliśmy ramionami, po czym w nagłym przebłysku wykorzystałam jego
rozkojarzenie i odwróciłam to na moją przewagę. Szybko się na niego rzuciłam,
delikatnie go dusząc, aż miał dość i zaczął walić w pościel na znak, że się
poddaje.
- Kurde, Katie. Gdzieś ty się tego
nauczyła? – spytał zmachany.
- Max mnie tego nauczył, żebym miała
chociaż jakiekolwiek szanse w walce z tobą – zaśmiałam się.
- No ładnie. Własny brat przeciwko
mnie. Dzięki bracie – powiedział patrząc w sufit i delikatnie się uśmiechając.
I znowu jego brak dał o sobie znać.
Pustka wróciła. Ból wrócił. Potrząsnęłam głową. Muszę się wziąć w garść.
Położyłam się, a obok mnie Lucas.
Chwilę leżeliśmy w ciszy.
- Co się dzieje między tobą a Jakem?
– spytał.
- To skomplikowane – odparłam po
chwili.
- Tak jak to było skomplikowane
jeszcze jakiś czas temu między mną a Alex? – bardziej stwierdził niż zapytał,
więc się nie odezwałam tylko spojrzałam na niego i wiedziałam, że nie muszę nic
dodawać. Leżeliśmy jeszcze jakiś czas w ciszy, a potem Luke zaczął odciągać
moje myśli od tego wszystkiego do czasu, aż do jego pokoju wparowała blondynka.
- Co wy? Jeszcze nie gotowi? Dawać,
zbierać się!
W ekspresowym tempie się
wyszykowaliśmy i pojechaliśmy na imprezę. O dziwo Jake nie jechał z nami. Nie
żebym narzekała czy coś. Chociaż trochę jednak tak. Nadal chciałam go widywać.
Głupota.
- Dobra, kamień, papier, nożyce kto
jest dzisiaj kierowcą – powiedział Tyler.
I na nieszczęście Alex, wypadło na nią.
Biedna. Chociaż ona chyba najlepiej z naszej paczki potrafiła się bawić bez
alkoholu. Szczęściara. Ledwie weszliśmy do domu, a między póki co, cichą
muzyką, dało się usłyszeć grzmienie. No pięknie. Żeby tylko nie odcięli prądu, bo miałam zamiar się dzisiaj dobrze bawić. I tak też zrobiłam. Wypiłam może z
cztery kubki piwa i czułam, że powoli alkohol zaczyna mi uderzać, ale nie
przestawałam pić. Potrzeba mi jeszcze ze trzy kubki, żeby wprawić się w idealny
stan. Nie być totalnie zalanym, ale jednak na tyle wstawionym, żeby się dobrze
bawić.
Co rusz zmieniałam chłopaków do
tańca. W końcu przy może szóstym zobaczyłam Tylera. Z Jakem. Wow, w końcu się
pojawił. Ruszyłam w ich stronę.
- No popatrz, kto do nas zawitał.
Szczerze mówiąc, już myślałam, że w ogóle się nie zjawisz – powiedziałam.
- Czemu miałbym nie przyjść? – spytał
zaskoczony i zbity z tropu Jake.
- No wiesz, jeden dom, jedno
pomieszczenie. Ze mną. To musi być przytłaczające, że nie masz gdzie uciec –
odpowiedziałam. Zrobił zaskoczoną minę, więc dodałam:
- Oj, daj spokój, Jake. Unikasz mnie.
Oboje to wiemy. Różnica jest taka, że ja jestem w stanie powiedzieć prawdę na
głos, a ty nie. Nieważne jak bolesna jest.
- Naprawdę nie mam pojęcia, o co ci
chodzi, więc po prostu się zmyję – powiedział, unosząc ręce w geście obronnym.
- Tak, zrób to, co robisz najlepiej.
Uciekaj – wysyczałam. Odłożyłam kubek i wróciłam na parkiet, a biedny Tay
został sam, całkowicie wmurowany zaistniałą sytuacją.