#16


„Every breath is like a bomb”

         Życie jest do dupy, a potem się umiera, czy jakoś tak. No, ale czy to nie prawda? Do czego właściwie dążymy? Do szczęścia? Szczęście jest ulotne. Miłości? Taaaa, gówno nie miłość. Marzenia? Tylko co jeśli nie jesteśmy w stanie osiągnąć tego, co byśmy chcieli, to co wtedy? Tak czy tak, życie człowieka jest bezsensu. Życie w bólu, strachu, co przyniesie następny dzień.
            Ludzie mają tendencję do utrudniania sobie życia, jakby samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane. Ludzie są skomplikowani. Są pełni sprzeczności. No dajmy chociażby na to, że chcą dbać o planetę, zasadzają zasrane drzewka i tym podobne, ale co z tego skoro zaraz zrobią masę rzeczy, które szkodzą.
            Większość ludzi nie wie, czego chce. A jeśli wiedzą, to albo boją się po to sięgnąć, albo uważają, że nie dadzą rady. Ja wiem, czego chcę. Co z tego? Chcę, żeby mój brat wrócił. No, ale cóż, nie wszystko można mieć, prawda? Głupota. Życie to głupota.
            Byliśmy po urodzinach Taylera, czyli nieubłaganie zbliżała się data, której tak bardzo od niedawna nie cierpię, dwudziesty czwarty października. Co to za data, huh? Urodziny tego idioty. Mojego brata, który był na tyle głupi, że prowadził ten swój durny samochód po pijaku, przez tę szmatę, która zwała się kiedyś moją przyjaciółką. Zdzira, dziwka, idiotka. Nienawidzę jej. Nienawidzę jego. Nienawidzę tego co z nim zrobiła, co z sobą zrobiła. Nienawidzę tego uczucia, które towarzyszyło mi od jego śmierci. Bezsilność, ból. Czy kiedyś odejdzie? Kiedykolwiek? Była środa,  jutro będą jego urodziny, a on nie żył. Osioł, pieprzony osioł, idiota, matoł. Chcę cię obok, tęsknię.
            Siedziałam już od kilku godzin przy jego grobie. Chciałam przyjść dzisiaj, bo jutro nie dałabym rady. Wpatrywałam się w jego zdjęcie. Uśmiechnięty Maxiu. Dureń. Miałam ochotę coś rozwalić, krzyczeć, skakać, bić. Nie miałam siły płakać, nie chciałam. Jaki w tym sens? I tak nie przywróci mu to życia. Nic mu nie przywróci życia.  
            Rozdrażniona wstałam i udałam się w stronę wyjścia z cmentarza.  Od dawna chciałam sobie zrobić tatuaż, ale nie wiedziałam jaki, aż do teraz. Nie zatrzymując się, poszłam na koniec miasta do salonu tatuaży.
            Następnego dnia czułam się jeszcze gorzej. Oczywiście nikt w domu nie był szczęśliwy, ale chyba żadne z nich nie wyglądało tak strasznie jak ja dzisiaj. Oczy podkrążone, bluza, legginsy, jakieś trampki i kitka. Ruszyliśmy w ciszy do szkoły autem Lucasa. Kiedy zajechaliśmy pod budynek, czekali już na nas przyjaciele. Od razu Alex podbiegła do Luka i się w niego wtuliła. Tay z kolei podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Czułam się źle, a przez ten gest chciało mi się jeszcze bardziej płakać, więc szybko wyswobodziłam się i ruszyłam do klasy. Nikt mnie nie zatrzymał i dobrze. Na lekcjach byłam nieobecna, patrzyłam tylko bezmyślnie w okno.
            Na długiej przerwie przeszło mi przez myśl, żeby gdzieś się zaszyć, ale byłam cholernie głodna i udałam się na stołówkę. Przy stoliku panowała jako taka cisza. Od czasu do czasu wymieniali się zdaniami. A ja się czułam, jakby mnie tam tak naprawdę nie było. Marzyłam, żeby ten dzień się jak najszybciej skończył. I wtedy ją usłyszałam. Ten jej piskliwy śmiech, śmiech kurwa. Jak ona śmiała zachowywać się jak gdyby nigdy nic?! No jak? Spojrzałam na nią z mordem w oczach. Miałam ochotę jej przywalić, ale przypomniałam sobie ostatni raz. Nie chciałam, żeby mnie wywalili ze szkoły. Ponownie zaniosła się śmiechem. Nie wytrzymam. Wzięłam swoje rzeczy i nim się spostrzegli przy stoliku, wyszłam ze szkoły. Zadzwoniłam do Ethana, żeby po mnie przyjechał. Zadzwonił dzwonek na lekcję. Poczekałam jeszcze z pięć minut i przyjechał na motorze. Przyjrzał mi się uważnie, ale nie skomentował mojego dzisiejszego wyglądu. Usiadłam za nim i pojechaliśmy na miejsce spotkań jego znajomych. Nie wiedziałam, do której siedzieliśmy i piliśmy, ale kiedy zaczęło trochę padać, poszliśmy na jakąś domówkę. Mnóstwo alkoholu, narkotyków no i oczywiście seksu. Nawet ja dałam się w końcu uprosić Ethanowi i poszliśmy na jakieś pół godziny do którejś z sypialni. Bawiłam się w najlepsze pijąc, ale nadal nie mogłam zapomnieć jaki dziś dzień, nie mogłam w pełni się wyluzować. Wtedy któryś z kolegów Ethana zaproponował mi jakieś narkotyki, odmówiłam. Spojrzałam na moje obandażowane nadgarstki, na których znajdował się tatuaż. „Memento Mori”, czyli pamiętaj o śmierci.  Spytałam czy ma coś mniej uzależniającego. Pokazał mi jakieś tabletki.
            -Co to? –spytałam.
            Powiedział, że ecstasy. To jeden z tych nie od razu uzależniających narkotyków, więc wzięłam. To było ostatnie, co pamiętałam.
***
         Już nawet nie pamiętam, od kogo dowiedziałem się o domówce, nie zaprzątałem sobie tym głowy. No bo kto normalny organizuje imprezę w środku tygodnia? Ale po nowinach z dzisiejszego telefonu mojego przyjaciela z Nowego Jorku, postanowiłem przyjść. Potrzebowałem się trochę zabawić, tylko dzisiaj może bez alkoholu. Od razu wziąłem jakąś dziewczynę w obroty. Świetnie się razem bawiliśmy. Oczywiście była już zalana w trzy dupy. Jak te dziewczyny tak mogą? Upijają się, podrywają facetów i idą z nimi do łóżka kompletnie ich nie znając. Jestem facetem, więc jest mi to jak najbardziej na rękę, ale one nie mają do siebie w ogóle szacunku. Nie daj Boże facet to idiota, nie zabezpieczą się i wpadka, a dziewczyna potem nie wie, kto jest ojcem. Pochrzanione czasy. Miałem już tego dość, więc kiedy tylko zaczęła mi przy wszystkich rozpinać spodnie, zatrzymałem jej ręce. Za to zaprowadziłem do góry do najbardziej oddalonej sypialni. Kiedy zaczęła mnie namiętnie całować, ułożyłem ją delikatnie na łóżku, przykryłem kocem i powiedziałem, żeby się trochę przespała. Trochę się sprzeciwiała, ale nie długo. Nie minęło pięć minut, a zasnęła. Wtedy zszedłem na dół. Posiedziałem jeszcze chwilę i zacząłem zbierać się do wyjścia, kiedy coś przykuło moją uwagę. A raczej nie coś, tylko ktoś. Na sofie siedziała półprzytomna brunetka, obmacywana przez jakiegoś chłopaka, ale nie byle jaka dziewczyna. To była Katie. Przepchnąłem się przez tłumy pijanych ludzi i stanąłem nad nimi. Boże, Katie, coś ty z sobą zrobiła?
            -Hej, ty. Zostaw ją w spokoju- powiedziałem do tego samego kolesia, z którym się biłem w barze. Jej chłopak jak mniemam.
            -Jakiś problem?- spytał, lekko się chwiejąc na nogach.
            -Ależ skądże- powiedziałem, po czym lekko uderzyłem go z pięści. Dużo mu nie było trzeba, więc upadł na sofę. Wziąłem delikatnie Katie na ręce.  Objęła mnie sennie i coś do mnie wyszeptała, ale nie mogłem usłyszeć co. Potem w aucie jeszcze kilka razy szeptała to samo, Max.

#15


„Party & Bullshit”


            Dzień naszych urodzin jest najlepszym dniem w życiu dla naszych rodziców. Oto po dziewięciu miesiącach oczekiwania, dostają największy skarb, zrodzony z cząstki ich samych. Dopatrują podobieństw, kogo dziecko bardziej przypomina, matkę czy ojca? Z początku zazwyczaj widać bardziej podobieństwo do jednego z rodziców, ale z czasem i tak się niesamowicie zmienimy. Staniemy się uniwersalni, być może niepodobni do żadnego z rodziców.
            Jedną z rzeczy najbardziej ekscytujących przy porodzie dziecka jest wybór imienia. Zostanie ono z nami do końca życia, więc dobrze żeby nie było jakieś śmieszne, ale oryginalne.  Najlepiej długie które by ładnie brzmiało i można było je skrócić w uroczy sposób. Ale nie jest to oczywiście reguła. Może być również krótkie imię.
            Rodzice mojego najlepszego przyjaciela dali mu imię po kochanym Taylerze seniorze, ojcu matki Taylera, Charlotte. Przyszły dziadek jak tylko się dowiedział o ciąży córki, nie mógł się już doczekać narodzin, chyba nawet bardziej jak sami rodzice. Pomagał im, jak tylko mógł, sam zrobił Taylerowi pokój, nakupował pełno samochodzików. Kiedy się urodził, spędzał z wnukiem jak najwięcej czasu. Zabierał go na spacery, uczył malować. Po nim odziedziczył talent i tę pasję. Kiedy Tayler Junior miał niecałe sześć lat, jego dziadek zmarł ze starości. Malutki chłopiec, chociaż był bardzo młody, dużo rozumiał i niesamowicie tęsknił za swoim najlepszym przyjacielem. Trzy lata później jego rodzice się rozwiedli i z ojcem przeprowadził się do Charleston. Tam poznał swoich najlepszych przyjaciół, których miał do dzisiaj. Cóż, przynajmniej kilku pozostałych.
            Dzisiaj był dwunasty października. Dokładnie osiemnaście lat temu Tayler przyszedł na świat.
***
            -Postawcie stół w tamtym miejscu! Trochę w lewo! Nie, nie! Powiedziałam lewo!- krzyczała Alex.
            -No przecież przesunęliśmy w lewo- powiedział zirytowany Jacob.
            -Nie wasze lewo, tylko moje!- krzyknęła równie poirytowana, na co się zaśmiałam. Alex uwielbia rządzić i dyrygować.
            Po chwili na salę wszedł Tayler, niosąc kilka toreb różnych słodyczy, a za nim z piciem szedł Lucas.
            -O kurde, Alex! Ale się postarałaś! – powiedział zachwycony Tay.
            -No oczywiście, że tak! Są twoje urodziny, musiałam się postarać. Podoba ci się wystrój sali?
            Sala miała kolory reggae, czyli zielony, żółty i czerwony, ponieważ Tayler lubił je najbardziej. Na ziemi leżało pełno takich balonów. Impreza była robiona w klubie Jeremiego. Po prawej stronie ustawiano stoły i krzesła, z dala od konsoli DJ’a, ale na tyle blisko, żeby było widać parkiet.
            W sumie miało być coś koło pięćdziesięciu osób. Prawie wszystko przygotowaliśmy, musieliśmy jeszcze nakryć stoły z przekąskami. A do rozpoczęcia zostało jakieś cztery godziny.
            -Tak, podoba. Dziękuję, jesteś najlepsza- powiedział Tay, całując Alex delikatnie w policzek. Na pochwałę blondynka rozpromieniła się jeszcze bardziej, niż do tej pory była.
            -No dobrze, kochani, trzeba się sprężać, zostało jeszcze tylko kilka godzin do imprezy! Jake, co robisz?! Nie obijaj się! Chodź mi z tym pomóż. Misiek!
            I tak było jeszcze przez najbliższe dwie godziny. Wszyscy zmęczyliśmy się przygotowaniami. Była godzina czwarta, a impreza zaczynała się coś koło siódmej. Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Poszłam wziąć prysznic, po czym zaczęłam się przygotowywać.
            Zrobiłam, jak na mnie, delikatny makijaż, loki i wyszłam się ubrać. Kilka tygodni temu wybrałyśmy sukienki razem z Alex. Zdecydowałam się na czerwoną, rozkloszowaną, bez ramion, a blondynka seledynową z dłuższym tyłem.
            Wciągnęłam na sobie sukienkę, założyłam czarne szpilki i zeszłam na dół. Lucas już był gotowy, zapewne od pewnego czasu. Miał na sobie ciemne jeansy, koszulkę z jakimś dziwnym napisem i czarną marynarkę, a na nogach trampki. Włosy lekko postawił, o dziwo wyglądał całkiem dobrze. Kiedy go obczajałam, on robił to samo ze mną.
            -Kurde, siostra, ale się udaliśmy rodzicom- powiedział zadowolony.
            -Ja na pewno. Co do ciebie bym się kłóciła- stwierdziłam ze złośliwym uśmiechem.
            -Zołza- rzucił, a po chwili dodał.  - Jedziesz ze mną czy z Ethanem? – spytał, siląc się na beztroski ton.
            -Z Ethanem. Zaraz będzie- odpowiedziałam, udając, że nie widzę jego miny.
            -Dobra, to ja już jadę. Widzimy się na miejscu- powiedział, całując mnie delikatnie w czoło.
            Po jakiś dziesięciu minutach od wyjścia Lucasa usłyszałam trąbienie. Obejrzałam się ostatni raz w lustrze, wzięłam torebkę i wyszłam.
            Siedział w wozie, z okularami na nosie. Sporo czasu się nie widzieliśmy. Odkąd dyrektor przydzielił mnie do pomocy Emmie, nie mam dla Ethana czasu.
            -Cześć kochanie. - Dopiero wtedy spojrzał na mnie. Jedyne co rzucało się w oczy to pożądanie. Przyciągnął mnie do siebie i z niesamowitą siłą wpił się w moje usta. Nie powiem żebym narzekała, więc oddałam pocałunek. Kiedy zaczęliśmy się zatracać, Ethan zaczął mówić w przerwach między na oddech. Nie mogłam go zrozumieć, dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział „Chodźmy do ciebie”. Słysząc to pewnie bym się zgodziła, gdybym nie przypomniała sobie gdzie powinniśmy być.
            -Ethan, starczy. Musimy się zbierać.
            -Ostatnim razem uprawialiśmy seks jakieś dwa tygodnie temu. Daj spokój, nic się nie stanie, jak trochę się spóźnimy- mówiąc to, zaczął całować moją szczękę i schodził coraz niżej-Albo w ogóle tam nie dotrzemy.
            Ponownie zostałam zmiażdżona przez jego usta i ponownie musiałam przerwać tą chwilę. Nie mogłam zawieść Taylera.
            -Wystarczy. Kiedy indziej, Ethan. Nie chcę się spóźnić- powiedziałam, poprawiając sukienkę.
            -Ostatnio cały czas to słyszę- powiedział naburmuszony, a po chwili dodał. - Jestem facetem, Kate, w takim celibacie długo nie wytrzymam.
            Ku mojej uldze ruszyliśmy. Nic już nie odpowiedziałam, bo co miałam powiedzieć? Nasz seks był niesamowity, brutalny, namiętny, ale nie było w tym żadnego uczucia oprócz pożądania, a dla mnie to za mało.
            Kiedy zajechaliśmy pod klub, nie stało zbyt wiele aut, może dlatego że było dopiero piętnaście po szóstej.
            -I po co się tak śpieszyliśmy?- spytał nadal wkurzony Ethan.
            Puściłam jego uwagę mimo uszu. Weszliśmy na salę, muzyka już leciała z głośników. Podeszliśmy do Taylera rozmawiającego z kelnerem.
            -O, cześć. Ślicznie wyglądasz, Kate. Cześć, Ethan. - Obaj podali sobie ręce. Widziałam, że żaden z nich nie jest zadowolony ze spotkania.
            -Jak tam? Jest jakiś stres? Podekscytowany? – spytałam, szturchając go lekko w bok.
            -Bardzo podekscytowany. Mam nadzieję, że impreza się uda i nikt nie będzie leżał zarzygany pod stołem. Dzięki tobie mam najlepszą muzykę, więc myślę, że z tańczeniem nie będzie źle- powiedział, obejmując mnie ramieniem.
            Ludzie schodzili się jeszcze przez najbliższą godzinę. Jakoś w pół do ósmej usiedliśmy i zjedliśmy obiad. Potem był pierwszy toast, drugi, trzeci. Nikt jeszcze nie wyszedł na parkiet i nie rozpoczął tak naprawdę imprezy. Trzeba to koniecznie zmienić. Chętnie potańczyłabym z Ethanem, ale znając życie zacząłby mnie obmacywać i się do mnie dobierać na parkiecie, więc postanowiłam, że wezmę w obroty jubilata.
            -Tayler, najprzystojniejszy przyjacielu na świecie, zatańczysz ze mną?- powiedziałam, szczerząc się do niego jak głupia.
            -No jasne, mała. - Dałam mu lekkiego buziaka w policzek i ruszyliśmy na parkiet.
            Leciała piosenka Rity Ory, może nie była idealna do tańczenia, ale w sam raz do rozruszania tłumu. Zaczęłam z Tay’em świrować na parkiecie i głośno śpiewać razem z piosenkarką. Po  chwili zachęceni ludzie już po kilku drinkach zaczęli tańczyć.
            I tak rozkręciła się impreza urodzinowa Taylera.  Wszyscy się świetnie bawili. Około północy podaliśmy tort. Wszyscy już nieźle wstawieni, zaśpiewaliśmy mu głośno Sto lat. Po kilku godzinach z powrotem usiadłam na moje miejsce obok Ethana. Nie spędziłam z nim praktycznie wcale czasu, więc nie zdziwiła mnie jego wściekła mina. 
            -Wiem i bardzo cię za to przepraszam. Ale od teraz jestem cała twoja. - Widząc, że nic się nie zmienia, wzięłam go za rękę. - Chodź potańczyć, marudo.

            Po chwilowej namowie wreszcie ruszyliśmy na parkiet. Często razem tańczyliśmy. W klubach, na domówkach, ale pierwszy raz na takiej imprezie. Nie mogłam pozwolić, żeby brunet zaczął mnie obmacywać. Nie chciałam, żeby moi przyjaciele i rodzice Taylera musieli na to patrzeć. Nie musiałam długo czekać, żeby ręce mojego chłopaka zniżyły się na tyłek, a usta zeszły na szyję. Od razu go lekko odepchnęłam.
            -Ethan, daj spokój, ludzie patrzą- powiedziałam, siląc się na uśmiech.
            -A co mnie oni obchodzą? Idziemy już? Mam na ciebie straszną ochotę- wyszeptał mi do ucha. Jeszcze jakiś czas temu w tym właśnie momencie poddałabym mu się, ale zaczynałam wracać do siebie. I coraz bardziej męczyło mnie zachowanie Ethana. 
            -Nie mogę. Jak chcesz, możesz wyjść, ja zostaję- powiedziałam, patrząc mu w oczy.

            Przez chwilę mi się przyglądał, po czym rzucił tylko jego znaczące jak chcesz i wyszedł, nawet się nie żegnając. Tak naprawdę ucieszyłam się z takiego obrotu spraw. Nim się obejrzałam, dochodziła godzina druga w nocy. Część ludzi leżała zalana gdzieś w kącie sali, niektórzy się zwinęli, ale też spora część się nieźle bawiła i wywijała na parkiecie w tym ja. Kiedy nie miałam już sił, poszłam się napić.
            -A gdzie zgubiłaś swojego bandziora?- usłyszałam za moimi plecami.
            -Wyszedł.
            -Już? A co, dzieciaczek nie miał stałej uwagi i się wkurzył? Oh, takich facetów, Katie, to musisz cały czas zabawiać. Jeśli wiesz, o czym mówię- powiedział, puszczając mi oczko. A we mnie się zagotowało. Nie wiem czy to przez alkohol, czy przez złość, ale nie wytrzymałam. Musiałam się jakoś wyżyć. Złapałam to co miałam pod ręką. Tak się złożyło, że był to kawałek tortu. Zamachnęłam się i spoliczkowałam go ciastem. Uderzenie musiało być dość mocne, bo aż odwrócił głowę w drugą stronę. Kiedy się odwrócił, patrzył na mnie zadziornym wzrokiem. On mnie podpuszczał! Chciał, żebym jakoś zareagowała, był zaskoczony, ale po chwili, ku mojemu przerażeniu, na jego ustach zawitał szeroki uśmiech. Nim się obejrzałam, wziął cały nałożony na talerz kawałek i wbił go w moją twarz.
            -A więc tak się bawimy, co? – powiedziałam, biorąc garścią kolejny kawałek. Jake, widząc co się święci, zaczął ze śmiechem uciekać z tortem na twarzy.
            -O tak! Uciekaj ty tchórzu!- krzyknęłam, ruszając za nim w pogoń.
            Ostatnie, co z tej imprezy pamiętałam to latające z każdej strony jedzenie.
© grabarz from WS | XX.