#26


„Start of Something Good”



Obudziły mnie jakieś hałasy, dochodzące nie wiadomo skąd. Spojrzałam na godzinę w swoim telefonie. Dochodziła dziesiąta. Zwlekłam się z łóżka, założyłam kapcie i ruszyłam w stronę dobiegających odgłosów, a mianowicie do kuchni. W pomieszczeniu panował totalny bałagan. Lucas i Tayler obsypywali się wzajemnie mąką. Znając życie, osobą, która to wszystko posprząta, będę ja. A jakżeby inaczej.
-Co wy do cholery wyczyniacie, głąby? – spytałam, podpierając się pod boki.
-Mamy ochotę na naleśniki – stwierdził niewinnie Tay.
Głośno westchnęłam i zrezygnowana wzięłam od Luka patelnię. Spojrzałam na nich wymownie, kiedy usiedli naprzeciw, wpatrując się we mnie jak dzieciaki, którymi w rzeczywistości byli.
-Będziecie tak we mnie wlepiać gały, czy dacie mi spokojnie je zrobić? – spytałam retorycznie.
-Ale my tak bardzo mamy ochotę – odparł rozmarzony Tay.
-Jak zrobię, to was zawołam, obiecuję. A teraz wynocha z kuchni.
Po piętnastu minutach zajadali się moimi pysznymi naleśniczkami, a ja razem z nimi. Postanowiliśmy, że pójdziemy w trójkę na plażę. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy. Rozłożyliśmy się jak najbliżej morza, po czym chłopaki szybko zrzucili z siebie ciuchy i pobiegli do wody. Ja w tym czasie porządnie się nabalsamowałam olejkiem, włączyłam muzykę i powoli się odprężałam. Co chwilę otwierałam oczy, by spojrzeć, gdzie ci idioci są bo znając ich możliwości, w każdej chwili mogli mnie zaatakować. Przez dłuższy czas nic się nie działo, ale w pewnej chwili, kiedy uchyliłam lekko oczy, zobaczyłam jak się skradają, więc zdjęłam słuchawki i oparłam się na rękach.
-Nic nie kombinujcie, ciołki. Mam was na oku – oznajmiłam.
-Przecież nic nie robimy! – oburzył się Tayler. Usiedli każdy z jednej strony. Siedzieliśmy i się wygłupialiśmy, kiedy w pewnym momencie Luke zmarszczył brwi.
-Co to, Kate? – spytał.
-Tatuaż – odpowiedziałam, lekko się pesząc. Wziął moją rękę i dokładnie się jej przyglądał. Nie minęła sekunda, a Tay się do niego przyłączył.
-„Memento mori” – przeczytał Tayler. Czekałam, aż któryś to jakoś skomentuje.
-Podoba mi się. – W końcu stwierdził Lucas, a Tay mu zawtórował. Od razu kamień spadł mi z serca. Chociaż jego reakcja była totalnie niespodziewana. Próbowałam go kryć przed nim i rodzicami, ponieważ wiedziałam, że nie spodobałby się im. Przynajmniej tak sądziłam. Ale mój brat pozytywnie mnie zaskoczył. Ciekawe co rodzice by powiedzieli. Póki co nie chciałam się dowiadywać.
  Luke puścił moją rękę, a na moich ustach zagościł pełen ulgi i szczęścia uśmiech. Posiedzieliśmy kilka minut w ciszy, kiedy ni stąd ni zowąd mój tak zwany brat dał szybki znak Taylerowi. Nim się obejrzałam, jeden trzymał moje nogi, a drugi ręce i szli w stronę morza.
-Puśćcie mnie! Pomocy! Ratunku! Niech ktoś ich zabierze! – krzyczałam. Ale oczywiście moje wołania zdały się kompletnie na nic, bo nikogo nie obchodziło, co się ze mną stanie. Kiedy w końcu wrzucili mnie do tej lodowatej wody, śmiali się jak przedszkolaki. Idioci. Z kim ja muszę żyć? Po jakimś czasie, kiedy trochę się powygłupialiśmy w wodzie, poszliśmy się wysuszyć i do domu. W kuchni czekał na nas pyszna zapiekanka. Pozmywałam i poszłam do swojego pokoju. Zostało mi kilka godzin do wyjścia, a mi się strasznie nudziło. Malować, czesać, przebierać się nie musiałam. Nie widziałam takiej potrzeby. Nie miałam co ze sobą zrobić, więc leżałam i wpatrywałam się bezczynnie w sufit.
W laptopie włączyłam sobie piosenki jednego z moich ulubionych zespołów, Daughtry. Przypomniał mi się ich najnowszy teledysk, w którym to bohater pomaga bezinteresownie, a i tak nikt mu nie dziękuje, mało tego, traktują go jak jakiegoś przestępcę. Bardzo ciekawy klip, szkoda tylko, że już nie ma zbyt wielu takich ludzi. No bo kto by się teraz przejmował losem drugiego człowieka? Prawie, że nikt. Bezinteresowna pomoc powoli zanika. I to jest straszne.
Większość ludzi jest zadufana w sobie, rozpieszczona. Nie szanują drugiego człowieka, a przecież nie wiadomo, jak ktoś jest zły i nie w porządku, nie można obrzucić go z błotem. Nikt nie zasługuje na taki totalny brak szacunku. No weźmy chociaż Sarah. Zachowywała się okropnie, źle traktowała ludzi, ale nie można dawać jej tego samego. Patrząc z perspektywy czasu, stwierdziłam, że nie powinnam na rozpoczęciu roku wchodzić z nią w kłótnię. To było szczeniackie. Niestety taką mam naturę. Jestem impulsywna, zupełnie jak Sarah. To nasza wspólna cecha. Dlatego jeszcze jak się przyjaźniłyśmy, często dochodziło między nami do spięć. Na szczęście Alex łagodziła każdy spór. W sumie całą trójką się dopełniałyśmy nawzajem. Niestety dobre czasy się skończyły. Ludzie się zmieniają. Trzeba to przełknąć i żyć dalej.
Z tą optymistyczną myślą podniosłam się z łóżka i ruszyłam do pokoju mojego brata. Nawet nie pukając, otworzyłam z rozmachem drzwi. Nie minęło kilka sekund jak z równą siłą je zamknęłam. Luke półleżał na swoim łóżku, a na nim okrakiem siedziała Alex, namiętnie go całując. On zresztą nie pozostawał jej dłużny. Z równą pasją oddawał jej pocałunki, mało tego, jego ręce błądziły po całym jej ciele.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wstrzymałam oddech. Zaczerpnęłam powietrza i zaśmiałam się sama do siebie. Ah, ta nastoletnia miłość. Hormony, pożądanie i te sprawy. Z bananem na twarzy zeszłam na dół. Włączyłam sobie telewizor, ale i tak nie zwracałam uwagi, co leciało. W głowie ciągle miałam obraz mojego brata i najlepszej przyjaciółki. Oboje tak bardzo zawstydzeni. Cudowny widok. Po jakiś dwudziestu minutach zeszła Alex i usiadła obok mnie. Siedziała ze skrępowaną miną, a ja starałam się nie zaśmiać. Niestety nie wytrzymałam, buchnęłam śmiechem. Alex spojrzała na mnie zaskoczona i zakryła twarz dłońmi, zażenowana.
- Ej, spokojnie. Nic się przecież takiego nie stało. Rozumiem. Jesteście parą i w ogóle. To normalne. Tylko na przyszłość wolałabym wiedzieć, że jesteś w pokoju mojego brata, żebyśmy uniknęli tej zabawnej sytuacji – zaśmiałam się.
- Nie było w tym nic śmiesznego! – oburzyła się blondynka.
- Gdybyś była na moim miejscu, też byś się śmiała.
- A ty gdybyś była na moim, też byłabyś tak zażenowana! – odpowiedziała.
- Nie. Nie zwróciłabym na ciebie uwagi i dalej zabawiała się z chłopakiem!
- No fakt – powiedziała ze śmiechem. Chwilę się jeszcze pośmiałyśmy, a potem oglądałyśmy jakiś serial. Potem przyszedł Luke i był tak samo skrępowany jak jego dziewczyna, ale po dłuższej chwili też się otrząsnął. Jakiś czas pogadaliśmy, a potem zaczęliśmy się zbierać. Już wcześniej zgodnie stwierdziliśmy, że się przejdziemy. Za bardzo się wszyscy zrobiliśmy leniwi i wszędzie samochodami. Trochę dziwnie mi się szło z Lukiem i Alex trzymającymi się za ręce, a ja jak taka sierota szłam obok nich.  Ale koło parku dołączyli do nas Tayler i Jake, więc nie było aż tak źle. Przez całą drogę miałam bardzo zajmujące zajęcie, a mianowicie podstawiałam sobie haki i szturchałam się z chłopakami. Kiedy doszliśmy na te nieszczęsne kręgle, wzięłam buty zmienne z odpowiednim numerem.
- Dobra, to jak się dzielimy? – spytała Alex.
- Dwoje najlepszych na waszą trójkę – odpowiedział Lucas z chytrym uśmieszkiem. Oczywiście było trochę narzekania, ale w końcu się zgodzili. Więc byłam ja i Lucas przeciwko reszcie. No ale nie powiem, była walka do samego końca. Oczywiście Luke musiał trochę pomagać Alex, pokazując jej, jak powinno się to robić. Wszyscy wiemy, jak to się kończyło, a mianowicie zaczynali się miziać. Aż rzygać się chciało z tej słodkości. Zobaczymy, jak ja będę się zachowywała, kiedy będę zakochana. Nadejdą ciężkie czasy. Zaśmiałam się do swoich myśli, na co Jake dziwnie na mnie spojrzał.
- Co jest, królewno? Z czego się śmiejesz? Czyżbyś miała jakieś niegrzeczne myśli ze mną w roli głównej? – zagadnął loczek. Wychodziliśmy właśnie z kręgielni i szliśmy coś przekąsić.
- O to się nie musisz martwić, moje myśli rzadko krążą wokół twojej osoby, a już na pewno nie w tym kontekście. Myślałam o tym, czy będę tak samo słodka w następnym związku – odpowiedziałam, kiwając głową w stronę przyjaciół.
- Zdecydowanie nie – powiedział pewny swoich słów, Jake.
- Skąd ta pewność, bystrzaku? – spytałam krzyżując ręce na piersiach i uważnie mu się przyglądając.
- Jesteś za bardzo impulsywna, zakręcona i entuzjastyczna. U ciebie raczej będzie dużo kłótni i namiętne pojednania. Tak to widzę – wyjaśnił.
- Jedyną osobą, z którą sprawia mi radość sprzeczanie się, jesteś ty. Razem nie będziemy, więc w takim związku nie będę.
- O czyżby? Jakoś w czerwcu ci się podobałem. Może nawrócisz się na właściwą drogę i do mnie wrócisz – powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
- Po moim trupie! Nigdy, przenigdy nie będziemy razem, Jacob! Wybij to sobie z głowy! – odpowiedziałam ze śmiechem.
- To się jeszcze okaże, Katie – wymruczał tajemniczo. Grr, co za typek.
Później już szliśmy w ciszy, co chwilę się szturchając i przedrzeźniając niczym przedszkolaki. Doszliśmy do knajpki. Chłopaki zamówili sobie pizzę, a ja z Alex frytki. Śmialiśmy się i żartowaliśmy. Jake jakoś nie miał ochoty na pizzę, ale za to bardzo smakowały mu moje frytki.
- Co tak mało soli dałaś? W ogóle jej nie czuć – narzekał.
- Wcale jej nie dałam, ciołku – odpowiedziałam.
Z wielkim oburzeniem wziął solniczkę i zaczął sypać, ale była źle zakręcona i cała jej zawartość wylądowała w frytkach. Cały stolik buchnął śmiechem, a Jake zakrył twarz dłońmi, ale widziałam, jak ze śmiechu trzęsły mu się barki.
- To się najedliśmy. Brawo, gamoniu – śmiałam się. To się nazywa być sierotą.
- Dobra, w formie zadośćuczynienia zabieram cię na hot-doga. Chodź – powiedział, wstając.
- Dobra. Spotkamy się później na plaży? – skierowałam to pytanie do reszty, na co zgodnie pokręcili głowami.
Wyszliśmy z knajpki i poszliśmy w stronę plaży, po drodze kupując sobie po hot-dogu. Oczywiście ten zbereźnik za każdym razem, kiedy brałam go do buzi, miał niesamowite skojarzenia i nie mogłam normalnie w spokoju go zjeść, bo co rusz wybuchał śmiechem.
- A lody też tak jesz? – No tak, i zadawał głupkowate pytania.
- Ile ty masz lat, Jake? Myślałam, że tego typu myśli mają tylko gimnazjaliści.
- Oj, moja biedna niedoinformowana, Katie. My, mężczyźni, mamy takie myśli do śmierci. Więc będziesz musiała je znosić bardzo długo.
- No chyba, że zostanę lesbijką. Jest i taka opcja – odpowiedziałam.
- Nie mam nic przeciwko, dopóki zaprosisz mnie do trójkąta – wyszczerzył się.
- Idiota – podsumowałam.
- Świruska – odpowiedział.
- Dupek!
- Histeryczka!
- Gremlin!
- Czarownica!
- Kędzior!
I tak przez następne piętnaście minut, no nie powiem, poziom prawie że dorosłej osoby to to nie był. Mamy po ten siedemnaście, osiemnaście lat, ale przy nim zachowywałam się jak jakaś gówniara, ale jakoś zbytnio mi to nie przeszkadzało. Czułam się w jego towarzystwie świetnie. Wydawało mi się, jakbyśmy znali się od zawsze, jakby nigdy nie było tego złego zakończenia mojego pobytu w NY, które mi zaserwował. Zapomnieliśmy o tym i było między nami genialnie. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.
Kiedy tylko weszliśmy na plażę, Jake beknął na cały głos, było to na tyle głośne, że ludzie idący przed nami się obejrzeli.
- Świnia – powiedziałam i dałam mu z łokcia w bok.
- Oż ty mała złośnico! – Zaczął mnie łaskotać, a doskonale wiedział, że to moja pięta Achillesa. Kiedy udało mi się wywinąć, rzuciłam się pędem w głąb plaży, uciekając i śmiejąc się. Było cudownie do czasu, aż się nie potknęłam, a ten doskoczył do mnie i siadając na mnie okrakiem, łaskotał. Co jakiś czas widziałam przechodzących ludzi, ciepło się uśmiechających w naszą stronę. W którymś momencie udało mi się go z siebie zrzucić i teraz to ja siedziałam na nim okrakiem i czochrałam jego słodkie loczki.
- Dobra, dobra! Sojusz?! – powiedział, przytrzymując moje ręce.
- Pytanie czy jest to prawdziwy sojusz czy fałszywy? – spytałam z podejrzliwym uśmieszkiem.
- Prawdziwy – odpowiedział śmiejąc się. 
Na szczęście mówił prawdę. Położyliśmy się głowami do siebie. I długo rozmawialiśmy, często się śmiejąc. Zaczynało się ściemniać i dopiero wtedy przyszli nasi przyjaciele. Kiedy nas zobaczyli, mieli dziwnie tajemnicze uśmieszki i posyłali sobie dziwne spojrzenia. Śmieszyło mnie to, ale nie wnikałam, co chodziło im po głowach. Otrzepaliśmy się z piasku i ruszyliśmy do domu. A ja z Jakem co rusz zerkaliśmy na siebie. Myślę, że będą z nas całkiem nieźli przyjaciele. 

#25


„Right here”

Po burzliwym weekendzie trzeba było wrócić do codzienności. Ale nie narzekałam, chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym, co się stało albo raczej o tym, co się mogło stać. Przyjechaliśmy do szkoły wszyscy jednym samochodem, ale nie wchodziliśmy do budynku. Zamiast tego staliśmy i co chwilę na zmianę się rozśmieszaliśmy. A to Tay z Lucasem się wygłupiali albo ja z Jakem. Dawno się już tak nie śmiałam. Nareszcie czułam, że wszystko w moim życiu zaczyna się układać. Kiedy zadzwonił dzwonek, razem z Jakem poszliśmy do klasy. Nie potrafiliśmy spokojnie wysiedzieć, mieliśmy za dobre humory. Co chwilę żartowaliśmy. Kiedy po raz kolejny nauczyciel zwrócił nam uwagę, postanowiliśmy pograć w kółko i krzyżyk, potem w statki, a na koniec rysowaliśmy swoje karykatury.
-Jake, ale masz mi namalować ładny tyłek – wyszeptałam, uważnie patrząc na nauczyciela, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
-To ma być karykatura, Katie. Więc będziesz miała malutki tyłeczek, a cycki jak u Pameli Anderson – odpowiedział dość poważnie. A ja cały czas starałam się nie uśmiechać, chociaż całe moje ciało chciało krzyczeć ze szczęścia. Po jakiejś minucie zadzwonił dzwonek, więc wyszliśmy pośpiesznie z klasy.
-Jake daj zobaczyć! – Próbowałam wyrwać mu kartkę, którą zgniótł na pół.
-Nie jest jeszcze skończony, Kate! Nie pokażę ci go, dopóki nie skończę – zaśmiał się.
Cały czas szłam obok niego i próbowałam go namówić do pokazania jego „dzieła”, kiedy nagle ktoś z naprzeciwka uderzył mnie z ramienia. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam zadziorny uśmiech Sarah.
-Hej. Mogłabyś na przyszłość trochę bardziej uważać, jak chodzisz, Sarah – powiedziałam i odwróciłam się z zamiarem pójścia dalej.
-To ty powinnaś uważać na mnie, Kate. Nie daruję ci tego, że wygadałaś się Holly, rozumiesz? – powiedziała, po czym powoli do mnie podeszła i wyszeptała mi do ucha. –I odbiorę ci tego pięknisia, więc ciesz się, póki możesz – wysyczała i szybkim krokiem odeszła w przeciwną stronę. Zatkało mnie. Co miała na myśli? Nie byliśmy razem, więc o co jej chodziło? Będzie próbowała nas skłócić? Powiedziała to pewnie tylko po to, by kontynuować tę bezsensowną kłótnię. Nie zamierzałam dać się jej w to wciągnąć. Potrząsnęłam głową i z powrotem obróciłam się do Jake’a.
-Wszystko w porządku, Katie? Co ci powiedziała? – dopytywał Jacob.
-Nic ważnego. Nie przejmuj się. Chodźmy na stołówkę, strasznie chce mi się jeść – odpowiedziałam, zbywając go, i ruszyłam na stołówkę.
-Hej, Jake, może zabierzemy dzisiaj Sama do parku rozrywki? Obiecałam mu, że w tym tygodniu gdzieś w trójkę wyjdziemy – zagadnęłam, żeby szybko zmienić temat.
-Pewnie, mały na pewno się ucieszy. Uwielbia cię – podsumował.
-I z wzajemnością – uśmiechnęłam się. Byliśmy jednymi z pierwszych przy stoliku, więc wzięliśmy jedzenie i usiedliśmy. Sięgnęłam po sztućce i wtedy Jake złapał mnie za jedną rękę.
-Hej, co to jest? – spytał, podciągając jeszcze wyżej mój rękaw.
-Tatuaż – odpowiedziałam, po czym szybko naciągnęłam z powrotem rękaw na nadgarstek.
-Widzę. Luke wie? – ciągnął.
-Nie wydaje mi się. Przynajmniej mu nie mówiłam.
Spojrzał na mnie podejrzanie, ale już nic nie mówił. Po kilku minutach reszta paczki do nas dołączyła. Wesoło rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Umówiliśmy się, że w weekend nie idziemy na żadną imprezę, ponieważ za często to robiliśmy. No bo ileż można, prawda? W naszym przypadku bardzo często. Postanowiliśmy, że w sobotę pójdziemy na kręgle, a potem coś zjeść. Po przerwie udałam się na angielski i inne lekcje. Po zajęciach poszłam do domu, zjadłam obiad i „poodrabiałam” trochę lekcje. Jakoś zdać trzeba. A coś w przyszłości robić muszę. Około siedemnastej zeszłam na dół. Zastałam tam rodziców siedzących w salonie. Mama siedziała i czytała książkę z nogami na tacie, a on oglądał telewizję. Usiadłam na fotelu znajdującym się po lewej stronie taty.
-Co oglądasz, tatku? – zagadnęłam.
-Słyszałem, że ma być dzisiaj mecz Bobcats z Chicago Bulls, a ja bardzo chciałbym go obejrzeć. – Cóż, nasza rodzina była niezwykle zaangażowana w kibicowanie drużynie Bobcats.
-Czekaj, daj na chwilę pilota. – Włączyłam odpowiedni i już po chwili razem z tatą oglądaliśmy mecz. Tak się wciągnęłam, że przegapiłam umówioną godzinę. Jakoś po osiemnastej usłyszałam dzwonek, a że oboje z tatą byliśmy zbyt pochłonięci, mama poszła otworzyć. Po chwili w salonie pojawili się bracia.
-Jake! Sam! Bardzo was przepraszam, po prostu się wciągnęłam – powiedziałam przepraszająco, biorąc swoją kurtkę i podchodząc do chłopaków.
-Spokojnie, jeśli chcesz, możemy to przełożyć – zasugerował Jacob. Sammy spuścił głowę, a mi się od razu zrobiło podwójnie głupio.
-Nie! W porządku. To co, Sammy, gotowy na zabawę? – spytałam małego.
-No pewnie! Jest tyle kolejek, na których musimy się przejechać, Katie! Zobaczysz, spodoba ci się – zapewnił, na co kiwnęłam z uśmiechem głową. Spojrzałam na Jake’a.
-To chodźmy.
Zanim doszliśmy do wesołego miasteczka, udaliśmy się najpierw na lody. Specjalnie się nie śpieszyliśmy, wygłupialiśmy i rozmawialiśmy. Sammy koło nas skakał szczęśliwy. Mogłabym się do tego przyzwyczaić.
-Ścigamy się! Kto ostatni przy otwarciu, ten stawia lody! – krzyknął Sam i popędził w stronę wejścia. Spojrzeliśmy po sobie z Jakem i ruszyliśmy za nim, nawzajem się przepychając i zanosząc śmiechem.
-Sammy, to rozumiem, że stawiasz nam lody, tak? – spytał sapiąc, Jake, kiedy dobiegliśmy na miejsce.
-W twoich snach, gamoniu! – odpowiedział, wystawiając mu język i zanosząc się śmiechem. Na co spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
-Oż ty mały skurczybyku! – krzyknął Jake, śmiejąc się. Złapał małego w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
-Jake! Nie mów tak na niego! – Wybałuszyłam oczy, a po chwili kiedy zaczął z nim uciekać, pokręciłam głową i ruszyłam za nimi, śmiejąc się. Wariaty.
Byliśmy prawdopodobnie na każdej możliwej kolejce, oprócz kolosa, ponieważ nie mieliśmy co zrobić z małym. Uzgodniliśmy, że kiedyś się tu sami wybierzemy, tylko żeby go zaliczyć. Później poszliśmy na autka. Siedziałam w jednym z Sammym. Zamiast stukać się z Jacobem, uciekaliśmy przed nim ile się tylko dało. W końcu tak go wykiwaliśmy, że uderzyliśmy go w „tyłek”. Chłopaki wzięli sobie po wacie cukrowej. Oczywiście trochę im podbierałam i w pewnym momencie Jacob wziął spory kawałek i zaczął mi ją na chama wpychać do buzi. Spojrzałam na niego z miną „chcesz powtórki z urodzin?” Zaczął się śmiać i opowiedział o tym Samowi. Kiedy już zrobiło się trochę ciemno, postanowiliśmy zrobić ostatni przystanek na stoisku z różnymi konkurencjami. Było rzucanie monetą do miski z wodą, kółeczkiem w butelki, celowanie pistoletami na wodę w tarczę. Oczywiście podeszliśmy do każdego w celu zdobycia jakiegoś upominku. Sammy wygrał w rzucaniu kółkiem i otrzymał piłkę. Po chwili i Jake wygrał i dostał bransoletkę. Chyba ekspedientka pomyślała, że jesteśmy razem.
-Um, Katie, to dla ciebie – powiedział, wyciągając ją w moją stronę.
-Co, myślisz, że jak dasz dziewczynie biżuterię, to będzie twoja? Phi, grubo się mylisz – odpowiedziałam, odwracając się do niego tyłem i po chwili usłyszałam tylko jego parsknięcie. Na moich ustach mimowolnie wkradł się uśmiech. Wzięłam pistolecik z wodą przymocowany rurką do stanowiska, lekko się przesunęłam i opryskałam trochę Jake’a, po czym przeniosłam moje pole rażenia na mini Jacoba.
-Oż ty mendo! Nie ujdzie ci to na sucho! To jest wojna! Sammy! – krzyknął Jake, oboje rzucili się na pistolety i zaczęli mnie nimi oblewać. Zaczęłam piszczeć, co zwróciło uwagę ekspedientki.
-Hej! Co wy robicie, dzieciaki?! Przestańcie! Już mi stąd zmykajcie, bo inaczej zawołam ochronę! – krzyczała kobieta, grożąc nam. Zabraliśmy swoje rzeczy i uciekliśmy, zanosząc się śmiechem. Moje włosy były mokrusieńkie, podobnie jak bluzki chłopaków.
-Ej, ale serio ją przyjmij. Załóżmy, że to będzie mój pierwszy prezent dla ciebie – powiedział Jake, podając mi bransoletkę.
-Więc sugerujesz będziesz dawał mi więcej prezentów? Ah, czego dziewczyna może bardziej chcieć od biżuterii? – spytałam, składając ręce i unosząc oczy ku niebu.
Jacob zaśmiał się, a w między czasie wziął moją rękę i mi ją założył. Wiadomo, była z wesołego miasteczka, więc dość tandetna, ale miała w sobie urok. Takiej pierwszej miłości, niedrogich prezentów, błahych problemów. Szliśmy już w stronę domu, było coś koło dwudziestej, może trochę później. Zadzwonił telefon Jake’a.
-To mama – powiedział do nas. Odebrał i zaczął się tłumaczyć. –Tak, mamo, zdaję sobie sprawę, która jest godzina. Tak, wiem, że spóźniliśmy się na kolację. Zaraz przyjdziemy, tylko odprowadzimy Kate, ok? Tak, jest z nami. Jasne, przekażę jej. – Po tym się rozłączył.
-Mama kazała zaprosić cię na kolację, Katie. – Kiedy zauważył, że już otwierałam usta, żeby się jakoś wykręcić, szybko dodał: - I nie przyjmuje odmowy.
Głośno westchnęłam i udaliśmy się w stronę domu Państwa Evans. U niego byłam dopiero drugi raz, a jego ojca miałam zobaczyć po raz pierwszy. Przy drzwiach zaczęłam się trochę denerwować. Teoretycznie to nie był jego biologiczny tata, ale i tak chciałam, żeby mnie polubił. Kiedy weszliśmy do środka, Sammy od razu pobiegł pochwalić się mamie. Udaliśmy się do salonu, a kiedy mama chłopaków ich zobaczyła zarządziła, żeby poszli się przebrać. Mnie dała ręcznik na wysuszenie włosów. Kiedy skończyłam, weszłam nieśmiało do kuchni. Chłopaki już nakrywali do stołu. Poznałam tatę Sama i ojczyma Jake’a, który okazał się być naprawdę sympatycznym człowiekiem. Kiedy przysiedliśmy do kolacji, byłam już całkowicie rozluźniona. Reszta wieczoru minęła nam w miłej atmosferze. ___________________________________________________
Bardzo przepraszam, że nie było tak długo rozdziału, ale wiecie trzecia klasa technikum do tego jeszcze doszło prawko, więc wiadomo jak to jest. Ogólnie rozdział był gotowy już w tamtym tygodniu, ale beta dopiero dzisiaj sprawdziła(za co bardzo jej dziękuję <3). Nie przedłużając, miłego czytania! :*
© grabarz from WS | XX.