„Mercy in darkness”
Obudziłam się jakoś dziwnie zamroczona. W głowie totalna
pustka. Na szczęście nie miałam kaca, ale czemu nie mogłam sobie przypomnieć, co
się wczoraj wydarzyło? Nie upiłam się przecież. Trochę ociężale wstałam.
Wzięłam jakieś ciuchy z szafy i poszłam pod prysznic. Później wróciłam, już
odświeżona, do pokoju. Sprawdziłam telefon. Kiedy zobaczyłam, która jest godzina,
przeraziłam się. Było kilka minut po piętnastej! Jak to możliwe, że spałam
prawie piętnaście godzin, zakładając, że wróciliśmy koło pierwszej?!
Wstrząśnięta udałam się w stronę pokoju mojego brata, niestety go tam nie było.
Zeszłam na dół. To, co zastałam, wprawiło mnie w jeszcze większy szok. Wszyscy
moi przyjaciele siedzieli w salonie, oglądając telewizję. Tylko że była
grobowa cisza.
-Rany ktoś umarł czy co? – zaśmiałam się, by rozładować nieco
napięcie. Kiedy mnie zobaczyli, wszyscy jak na zawołanie wstali i zasypali
pytaniami typu: „Wszystko ok?”, „Jak się czujesz?”, „Coś cię boli?”. Zdziwiona
się w nich wpatrywałam.
-Ej, dobra! Hej! Zamknąć się! Co wam odbiło? Coś się stało? –
spytałam skonsternowana.
-Nic nie pamiętasz? – odpowiedział niepewnie pytaniem Lucas.
-A co miałabym pamiętać? – Kiedy przez dłuższą chwilę nie
odpowiadali, wysyczałam. - Ludzie! Wyduście to wreszcie z siebie!
-Ktoś dorzucił ci coś do kubka, Kate. Próbował cię zgwałcić –
wytłumaczyła cicho Alex.
Wmurowało mnie. Zrobiłam krok w tył. Nie, nie nie nie nie.
Jak to się stało? Kto to był? Czemu akurat ja? Udało mu się? Chyba te wszystkie
pytania było widać na mojej twarzy, bo zaraz Tay dodał.
-Spokojnie, nic ci nie zrobił. Jake cię znalazł i odciągnął
go od ciebie – powiedział, unikając mojego wzroku. Pokiwałam głową, nie
przyjmując do siebie tych wszystkich informacji. Jake mnie uratował. Gdyby nie
on to… Ponownie potrząsnęłam głową. O Boże! W moich oczach wezbrały łzy. Lucas
chciał podejść i mnie przytulić, ale odwróciłam się i szybko pobiegłam do
łazienki. Zdjęłam dopiero co założone ciuchy i weszłam z powrotem pod prysznic.
Szorowałam się kilka, a może nawet kilkanaście, razy. Chciałam zetrzeć z siebie
jego dotyk. Kiedy jakoś się otrząsnęłam, ubrałam rzucone ciuchy. Postanowiłam,
że pojadę do Jake’a. Ponownie zeszłam na dół.
-Wszystko w porządku, Kate? – zagadnęła Alex.
-Tak, już lepiej. Widział ktoś moje kluczyki od auta? – spytałam, rozglądając się
po domu.
-Tu są. Gdzie jedziesz? – Tym razem to Luke zadał pytanie.
-Chciałabym pojechać do Jake’a i podziękować –
odpowiedziałam.
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Może lepiej, żeby ktoś cię
zawiózł? Nie wiemy, czy nic ci się nie stanie - zasugerowała Alex.
-Daj spokój, nic mi nie jest. Nie martwcie się. – Posłałam
promienny uśmiech i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, wyszłam z domu.
Miałam być pierwszy raz u Jake’a w domu. Wiedziałam, gdzie mieszkał, bo
często po niego przyjeżdżamy, ale nigdy nie byłam w środku, nie poznałam jego
mamy. Teraz jak o tym myślałam, to mogłam wziąć ze sobą Alex. Ale już trudno,
jakoś to przeżyję. Zaparkowałam naprzeciwko domu. Chwilę na niego patrzyłam.
Był dużo mniejszy od mojego, ale wyglądał ślicznie. Jednopiętrowy, z
zadbanym ogródkiem. Wokół był biały płot. Dom wygląd bardzo przytulnie z
zewnątrz, ciekawe czy w środku też taki był. Zebrałam się na odwagę i ruszyłam
do drzwi. Lekko zapukałam i po chwili otworzyła mi kobieta. Miała krótkie, brązowe,
kręcone włosy. Była mniej więcej tego samego wzrostu co ja, więc miałam idealny
widok na jej oczy, które były koloru niebieskiego. Powitała mnie z delikatnym
uśmiechem.
-Tak? W czym mogę pomóc? – spytała.
-Dzień dobry. Zastałam może Jake’a? – odpowiedziałam
wstydliwie. Ja, wstydliwie?!
- Tak, jest. Proszę, wejdź – zachęciła, otwierając szerzej
drzwi. Weszłam niepewnie do środka, dyskretnie się rozglądając. Pomieszczenie było
koloru pomarańczowego.
-Jest w dużym pokoju. Na prawo – poinstruowała, na co
podziękowałam i ruszyłam w tamtą stronę. Już z przedpokoju można było usłyszeć
dochodzący śmiech. Kiedy weszłam, zobaczyłam stojącego Jake’a. Trzymał Sama za
nogi, do góry nogami, i latał z nim po całym pokoju.
-Hm, więc tak to się teraz bawi z dziećmi – powiedziałam,
śmiejąc się.
-To nie tak jak myślisz – zaczął szybko Jake. – W sumie to
dokładnie tak jak myślisz.
-Katie! – krzyknął Sammy. Kiedy Jake go w końcu postawił na
nogi, mały podbiegł do mnie i mocno przytulił.
-Cześć, przystojniaku. Szmat czasu, co? – zagadnęłam.
-No właśnie! Dawno się ze mną nie bawiłaś! –wymruczał
obrażony.
-Najmocniej cię przepraszam! Miałam dużo spraw na głowie. Ale
co powiesz na to, że jak tylko Jake i ja będziemy mieli czas weźmiemy cię do
wesołego miasteczka? Pasuje ci taki układ?
-No pewnie! To kiedy masz wolny czas? – zapytał od razu.
-Myślę, że dam radę pod koniec tygodnia – mrugnęłam do niego,
uśmiechając się.
Zaczął mnie obściskiwać i skakać z radości. Patrzyłam na to z
uśmiechem, a po chwili uświadomiłam sobie, po co tu tak naprawdę przyszłam.
-Jake, możemy porozmawiać? – spytałam. W odpowiedzi kiwnął
tylko głową.
Pożegnałam się z Samem i panią Evans. Wsiedliśmy do mojego
samochodu i odpaliłam silnik. Loczek nie pytał, gdzie jedziemy. Zdał się na
mnie, ale kiedy zobaczył, że jadę w stronę wyjazdu z Charleston, nie mógł się
powstrzymać.
-Czy to jest ta chwila, kiedy mnie wywozisz, zabijasz i
porzucasz na obrzeżach miasta? – spytał
przerażony. Zaśmiałam się.
-Przeszło mi to przez myśl, ale nie – odparłam. Na co Jake
ostentacyjnie odetchnął.
Kawałek za miastem zatrzymaliśmy się. Wyszłam z auta, nic nie
mówiąc, a Jacob poszedł w moje ślady. Przed nami rozpościerał się niesamowity
widok na całe miasto i morze. Był zachód słońca, dlatego panorama była jeszcze
piękniejsza.
-Znalazłam to miejsce, kiedy odbywał się pogrzeb Maxa. Nie
poszłam na niego, nie dałam rady. Chciałam po prostu jechać, myślałam, że może
i mnie się coś stanie. Może jak będę jechała wystarczająco długo, też będę
miała wypadek. I wtedy zobaczyłam to miejsce i musiałam tutaj zajechać. Zaparło
mi dech w piersiach. Przez tę krótką chwilę zapomniałam, przed czym uciekałam.
Zapomniałam o bólu i nienawiści. Poczułam się bezpiecznie – mówiłam cicho,
patrząc przed siebie. Czułam szybki oddech Jake’a.
-Dziękuję, Jake. Dziękuje, że mnie wczoraj uratowałeś. Gdyby
nie ty… on by... – Nie byłam w stanie dokończyć, więc tylko ponownie
podziękowałam.
Staliśmy przez dłuższą chwilę w ciszy, ramię w ramię. W końcu
się odezwałam.
-Sarah przyczyniła się do śmierci Maxa – wyszeptałam,
wyczuwając zbierające się pod powiekami łzy. Uświadomiłam sobie, że Jake
prawdopodobnie nie słyszał, co tak naprawdę się stało. Chociaż Alex może mu
opowiadała, ale potrzebowałam to teraz powiedzieć.
-Od jakiegoś czasu im się nie układało. Sarah bardzo się
zmieniła, oddaliła od nas. Nie poznawaliśmy jej. Max zobaczył smsy od jakiegoś
Chrisa, zdradzała go. Ale wybaczył jej to. Tuż przed moim wyjazdem do Nowego
Jorku było już między nimi całkiem dobrze. Znowu zaczęli się dogadywać.
Myśleliśmy, że najgorsze mają już za sobą. Jak widać byliśmy w błędzie. Kilka
tygodni po pogrzebie tak jak zawsze jeździłam bocznymi drogami, z dala od
zgiełku. Natknęłam się na jej auto, obok którego stało drugie, dużo droższe. Nie
podjeżdżałam bliżej, ale wiedziałam co bym zobaczyła. Miała romans z ojcem
najlepszej przyjaciółki, miał na imię Christopher, więc dodałam dwa do dwóch i
wyszło. Nienawidzę ją za to co zrobiła mojemu bratu. Nienawidzę – wysyczałam, a pojedyncza łza wypłynęła. Jake powoli podszedł i mnie przytulił.
Jak nigdy nie opierałam się, a wręcz przeciwnie, wtuliłam się jeszcze bardziej.