#18


„Enjoy the ride”

            Od piętnastu minut jechaliśmy w stronę Charleston w całkowitej ciszy. Żadne z nas się nie odzywało. Jake być może nie czuł potrzeby rozmawiania ze mną, ale mnie rozsadzało od środka. To po to przyjechał do NY, na pogrzeb? Kim był ten chłopak? Jego znajomym, przyjacielem? Nie, na pewno przyjacielem. Nie przyjechałby takiej drogi dla zwykłego znajomego, prawda? Ciekawe jak długo się znali. Jak umarł? Zabił się? A co z Michaelem? Było mi go niesamowicie szkoda. Nie powinien przechodzić przez coś takiego. Chciałam się wszystkiego dowiedzieć, ale Jacob nie miał pojęcia, że go widziałam. Musiałam się jakoś dowiedzieć.
            -Więc Jake, zrobiłeś wszystko, co miałeś do załatwienia? – spytałam niby od niechcenia, przyglądając się swoim paznokciom.
            -Od kiedy się interesujesz tym, co robię, hm? – spytał ze sztucznym śmiechem.
            -Od kiedy mnie porywasz. Więc?- ponowiłam próbę.
            -To nie twoja sprawa, gdzie byłem i co robiłem- odpowiedział opanowany.
            Jak widać moja taktyka nie podziałała, więc musiałam wszystko wyłożyć na jedną kartę.
            -Czyj to był pogrzeb? – spytałam dziwnie cicho, uważnie obserwując kątem oka jego reakcję. Ścisnął szczękę i ręce na kierownicy, ale nic się nie odezwał.
            Patrzyłam jeszcze chwilę na niego. Kiedy dłuższą chwilę się nie odzywał, zrezygnowałam. No w sumie racja. Czemu miałby mi się zwierzać, spowiadać. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ba, nawet nie do końca znajomymi. Odwróciłam głowę w stronę okna i przyglądałam się mijanemu krajobrazowi.
            -To był mój najlepszy przyjaciel, Scott. - Ledwo co go słyszałam, tak cicho mówił. W jego głosie słyszałam wręcz namacalny ból.
            -Co się z nim stało?- spytałam równie cicho.
            -Wpadł w to gówno i przedawkował. Próbowałem mu pomóc. Jak wyjeżdżałem, było już z nim lepiej. Widocznie był za bardzo uzależniony. Za dużo rzeczy się działo w jego życiu i nie wytrzymał presji.
            Nie miałam pojęcia co powiedzieć, więc wyszeptałam coś w stylu „bardzo mi przykro”, na co Jake w odpowiedzi kiwnął głową. Nie wiedziałam co jeszcze mogłabym powiedzieć, więc jechaliśmy w ciszy. Dopiero co wyjechaliśmy, a zostało jeszcze coś koło siedmiu godzin jazdy. Nie chciałam jechać tyle czasu w całkowitej ciszy. Spojrzałam na Jacoba. Był pogrążony w swoich myślach, przygnębiony i w miarę skupiony na drodze. Nie wiedzieć czemu było mi go szkoda, nie chciałam żeby siedział taki przybity, więc spróbowałam zagadać.
            -Jacob, jak długo się znaliście ze Scottem?- spytałam, delikatnie się uśmiechając.
            -Poznaliśmy się jakieś dziesięć lat temu, w pierwszej klasie podstawówki. Obaj byliśmy rozrabiakami, więc bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język, na nieszczęście dla nauczycieli. - Na to oboje się zaśmialiśmy.
            Jake zaczął opowiadać ich różne wybryki, jak na przykład kiedy denerwowali swoją nauczycielkę od chemii, biorąc z domu pilot do tego samego odtwarzacza. Kiedy chciała włączyć im jakiś film, oni podgłaśniali albo w ogóle całkowicie wyłączali. Była też historia, jak to razem z kilkoma innymi kolegami rzucali się jabłkami, śliwkami i gruszkami. Niesamowicie się śmiałam przy każdej jednej opowieści. Opowiedział mi też ich pierwszą poważną kłótnię, o dziewczynę. Na szczęście wybrali przyjaźń. Potem ja zaczęłam opowiadać nasze przygody i też nie obyło się bez śmiechu. Nie mam pojęcia, jak udawało mu się normalnie prowadzić samochód. Ja prawie na nim leżałam, zwijając się ze śmiechu. A zwłaszcza kiedy opowiadałam mu jak byliśmy nad jeziorem na linach. Pewnego razu Lucas chciał się popisać i tak świrował, że się zaczepił i zawisł do góry nogami. I na takich różnych opowieściach minęły nam ponad dwie godziny jazdy.      
            -Jacob, wiesz co? Jestem cholernie głodna- powiedziałam, łapiąc się za burczący brzuch.
            -W sumie też bym coś zjadł. Za jakieś dziesięć kilometrów będzie miasto, więc możemy tam zajechać i poszukać jakiejś knajpki.
            Dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka, a że nie wiedzieliśmy, gdzie co tu się znajduje Jake spytał jakiegoś chłopaka o knajpę. Po pięciu minutach byliśmy na miejscu. Usiedliśmy do stolika i patrząc na menu, próbowaliśmy coś wybrać. Oboje wybraliśmy po cztery naleśniki, ja wzięłam z serem i czekoladą, a Jake z truskawkami.
            -Zjadłbym w sumie pizzę - powiedział rozmarzony Jacob.
            -Będziesz miał naleśniki. Mało ci?- Po chwili zastanowienia dodałam : - Dlaczego właściwie pizza jest okrągła?
            Jake spojrzał na mnie jak na walniętą, po czym zaczął się panicznie śmiać. Słysząc jego śmiech, nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, tak był zaraźliwy. Roześmiane miny ludzi w pomieszczeniu mówiły same za siebie.
            -Rany, już zapomniałem, jaka potrafisz być dziwna i nieprzewidywalna- powiedział, dalej się śmiejąc.
            -Nie jestem dziwna!- oburzyłam się.
            -Nie? Kto normalny zadaje takie pytania jak ty, hę? Nie mam pojęcia, jak wszyscy z tobą wytrzymują- powiedział dalej się ze mnie śmiejąc.
            -Nie znasz mnie, tak dobrze jak ci się wydaje, Jake- powiedziałam, wystawiając mu język.
            -Może nie tak dobrze, jak bym chciał- powiedział, a do stolika podeszła kelnerka z naszym zamówieniem.
            Przez chwilę jedliśmy w ciszy, kiedy Jake się odezwał.
            -Zagrajmy w dziesięć pytań- powiedział ni stąd ni zowąd.
            -Serio? Chcesz w to grać? Czemu? – spytałam, wkładając sobie do buzi kolejny kawałek naleśnika.
            -Masz rację, nie znam cię, a chciałbym poznać. Wiedzieć o tobie wszystko- powiedział, zniżając głos do szeptu przy ostatnim zdaniu. Zaśmiałam się.
            -Po co? Bez tej głupiej gry mogę ci o sobie coś powiedzieć. Zresztą to co powinieneś wiedzieć, wiesz. Jak na przykład moje ulubione kolory, książka, jakiej słucham muzyki i tak dalej. Więc po co ci to?
            -Oj, daj spokój. Przed nami jeszcze prawie pięć godzin jazdy. Trzeba sobie jakoś umilić drogę, prawda?- spytał, puszczając mi oczko. No w sumie racja. Coś musimy robić.
            -No dobra, ale ja zaczynam. Czego najbardziej w życiu żałujesz?- spytałam. Przez chwilę przeżuwał jedzenie i myślał, co odpowiedzieć.
            -Żałuję, że moja mama musiała tyle wycierpieć z powodu mojego ojca, a ja nic nie mogłem zrobić- powiedział, marszcząc brwi.
            -Nigdy mi nie mówiłeś o swoim biologicznym ojcu. Co z nim?- spytałam, uważnie mu się przyglądając.
            -Jak to ojciec alkoholik. Bił, wyzywał. Wiecznie kłótnie w domu, brak kasy. Byłem za młody żeby oddać siłą. Jak się przeciwstawiałem, bił jeszcze mocniej. W końcu tak mnie pobił, że wylądowałem w szpitalu z połamanymi żebrami i wstrząsem mózgu, więc matka postanowiła od niego w końcu odejść. Rok później poznała Jacksona, ożenili się i urodził się Sam.
            -Twój młodszy brat, o którym tyle słyszałam. Kiedy w końcu poznam tego przystojniaka?- spytałam z uśmiechem.
            -Masz mnie, a dobierasz się do mojego młodszego brata? Oj, nigdy bym nie pomyślał, że wolisz młodszych, Katie. - Oboje się zaśmialiśmy.
            -Dobra, teraz moja kolej na pytanie. Hm, pomyślmy, o co mógłbym cię spytać- mówiąc to, pocierał zabawnie swoją brodę z miną myśliciela, a ja nie mogłam się powstrzymać od wywrócenia oczami.
            -Wiem! Jaki był twój najdziwniejszy sen?- spytał, patrząc na mnie ze zmrużonymi oczami.
            -Wiesz większości albo nie pamiętam, albo były po prostu nudne. Ale jeden mi się bardzo dobrze utrwalił w pamięci. Miałam może wtedy z czternaście lat- przerwałam na chwilę, bo to co zaraz miałam powiedzieć było naprawdę dziwne i chciałam zrobić dramatyczną przerwę, po czym kontynuowałam:- Śnił mi się seks z diabłem. 

#17


„The worst day since yesterday”

            Wszystko mnie bolało. Czułam, że moja prawa noga i ręką były zdrętwiałe. A co się działo w tej chwili z moimi plecami, to już nawet nie wspomnę. Całe ciało mnie bolało. Ale czemu? Co ja do cholery wczoraj robiłam? Nic nie pamiętałam. Kurwa! Spokojnie. Co się wydarzyło? Hm, ostatnie co pamiętam to... Hm, dalej, no dawaj! Ethan! Piłam z Ethanem, ale co było potem?
            Nie mam pojęcia, ile tak siedziałam i się zastanawiałam. W końcu odpuściłam, ale bałam się otworzyć oczy. Gdzie ja jestem? Nagle usłyszałam jakiś dźwięk.
            -Cześć. Słuchaj, dzwonię do ciebie, bo muszę ci o czymś powiedzieć. Nie spodoba ci się to- mówił głos. Ale do kogo należał? Wydawał się być znajomy.
            -Znalazłem ją wczoraj na imprezie. Była całkowicie zalana. Nie krzycz. Nic jej nie jest. Tak jakby. Chodzi o to, że ona nie była tylko pijana. Była naćpana, Luke. Tak, jest teraz ze mną.
            Jacob! Kurwa jego mać! Ten jego pieprzony nochal zawsze mnie wywęszy. Ale co on powiedział? Naćpana? Tabletki! Poprosiłam o jakieś narkotyki, a on mi dał tabletki, ecstasy.
            -Nic jej nie jest. Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, Lucas. Twoi rodzice nie powinni jej widzieć w takim stanie, a nie wiem, ile czasu zajmie jej dojście do siebie. Może to nawet potrwać dwa dni. Dobra, słuchaj. Zrobimy tak. Muszę jechać do Nowego Jorku w ważnej sprawie, ok? Już i tak jesteśmy w połowie drogi. Zaopiekuję się nią. Ufasz mi? Dobra. Na razie.
            NY?! Po jaką cholerę on tam jedzie? I na co ja mu do szczęścia potrzebna? Zaczęło się we mnie gotować. Otworzyłam z rozmachem drzwi.
            -Co ty wyprawiasz?! NY?! Po co tam jedziesz? Czemu muszę jechać z tobą? – wydarłam się na niego. Kurde, gdybym za każdym razem, jak się na niego drę, dostawała kasę, byłabym milionerką.
            -Uspokój się Kate, ok? Jedziesz ze mną, bo nie powinnaś pokazywać się na razie rodzicom.
            -Nic o mnie nie wiesz! Nie masz pojęcia, co wczoraj robiłam! Więc się nie wtrącaj! I zabierz mnie do domu!- krzyczałam.
            -Do domu?! Dziewczyno, ty powinnaś iść na odwyk, a nie do domu! Wiesz w ogóle, w jakie bagno się pakujesz?! Zdajesz sobie z tego sprawę, czy po prostu jesteś jak te wszystkie puste dziewczyny, które chcą się tylko zabawić?! Narkotyki to nie są przelewki, do kurwy nędzy!
            -Jakie narkotyki, co ty pierdolisz?! To tylko ecstasy!
            -Tylko?! Od tego się zaczyna! Weźmiesz kilka razy, może zapalisz maryśkę, a potem stwierdzisz, że to ci już nie wystarcza i nim się obejrzysz, jedyne, o czym będziesz mogła myśleć, to co można sprzedać, żeby zdobyć kasę na to świństwo!
            -Nic o mnie nie wiesz! Nie wtrącaj się do mojego życia, jasne?! I zabierz mnie do domu!
            Ruszyłam z powrotem do auta. Siedziałam chwilę, a Jake próbował się uspokoić na zewnątrz. Po chwili zobaczyłam, że idzie w moje ślady. Grzeczny chłopczyk. Ale jak tylko ponownie odpalił wóz, jeszcze dobrze nie ruszyliśmy, a widziałam, że nie zrobi tego, co chciałam, a mianowicie wrócić do domu. Miałam ochotę go zabić.
            -Nie słyszałeś, co do ciebie mówiłam?! Chcę wracać do domu!- ponownie podniosłam na niego głos.
            -Doskonale cię słyszałem, ale jak na razie jedziemy do NY. Jak będziesz grzeczna, to może nie będziesz musiała biec za samochodem – powiedział, głupkowato się śmiejąc.
            Co za dupek. Nie miałam siły się z nim dłużej kłócić. Chciałam coś rozwalić. Byłam zmęczona i bolała mnie głowa. Przez następne dwie godziny drzemałam. Kiedy się obudziłam byliśmy już niedaleko miasta.
            -Po co właściwie tam jedziesz?- spytałam sennie.
            Odpowiedzi się nie doczekałam. Zamiast tego pogłośnił tylko muzykę z radia. Leciało akurat AC/DC- Highway to hell. Idealna piosenka na tę chwilę. Zaczęłam cichutko podśpiewywać razem z wokalistą. Na nieszczęście przypomniałam sobie naszą wycieczkę.

            Szliśmy z Jakem ulicami Nowego Jorku. Było coś koło szesnastej. W każdym innym mieście już koło tej godziny ruch na ulicy byłby dużo mniejszy, ale nie tutaj. W końcu skądś się wzięło powiedzenie „Nowy Jork nigdy nie śpi”.
            -Boże, jak ja to miasto kocham- powiedziałam bardziej do siebie niż do Jake’a, ale i tak usłyszał. 
            -To czemu tu nie zamieszkasz? – spytał, patrząc na mnie tymi zniewalającymi, zielonymi oczami. 

            -Chciałabym, naprawdę. Ale muszę skończyć liceum. Później planuję tu przyjechać, żeby kształcić się w tańcu. 

            -O, tancereczka? I ja nic o tym nie wiem? Kiedy będę miał prywatny pokaz?- spytał z łobuzerskim uśmiechem, unosząc jedną brew.

            -Hola hola, nie rozpędzaj się kowboju. Żeby zobaczyć, jak tańczę, musisz zasłużyć.

            -Niby jak? – spytał.
            -Nie wiem, wymyśl coś- powiedziałam ze śmiechem.
            Nagle Jake zniknął w którymś ze sklepów i usłyszałam tylko, jak ktoś pogłaśnia muzykę w radiu. Kojarzyłam ten kawałek, ale nie mogłam przypomnieć sobie tytułu. 
            -A co jeśli ci powiem, że to moja ulubiona piosenka?- spytał z oczami a’la kotek ze Shreka i zaczął do niej świrować. Zaczęłam oglądać się na wszystkie strony, co na to ludzie. Niektórzy patrzyli na niego z kpiną, inni przystawali i uśmiechali się, ale i tak połowa z nich nie zwracała na niego uwagi. 


            -Nie daj się prosić, Katie. - Dotąd tylko Max mnie tak nazywał, ale w ustach Jacoba brzmiało to o wiele lepiej. Uśmiechnęłam się i ku własnemu zdziwieniu dołączyłam. Teraz oboje tańczyliśmy, o ile można to było nazwać tańcem, na środku chodnika. 
Nawet niektórzy z patrzących się przyłączyli.
            Te wakacje zapowiadały się cudownie.


            Do teraźniejszości wróciłam, kiedy mignął mi napis „Witamy w Nowym Jorku”. Zżerała mnie ciekawość, po co Jake tu przyjechał. Zajechaliśmy pod jakąś bramę. Rozejrzałam się i dostrzegłam ścieżkę. Po obu jej stronach rosło mnóstwo kwiatów i drzew, a co jakąś odległość była ławka.
            -Dobra, słuchaj. Ja teraz muszę gdzieś pójść, już i tak jestem nieźle spóźniony. Nie będzie mnie około godzinę. Zostawię ci kluczyki, ale jeżeli wywiniesz jakiś numer, to przysięgam, że pożałujesz, jasne? Możesz przejść się po parku, ale nie oddalaj się za bardzo, żebyś się nie zgubiła. Hej! Spójrz na mnie! Słyszałaś co do ciebie powiedziałem? – Zaczął pstrykać mi palcami przed oczami.
            -Tak, usłyszałam. Nie traktuj mnie jak niedorozwiniętą – powiedziałam wkurzona, bijąc go lekko w rękę.
            -Nie traktuję. W razie czego dzwoń, chociaż wolałbym żebyś mi nie przeszkadzała.
            -Dobra, dobra. Możesz już iść- machnęłam na niego ręką. Jacob podszedł do bagażnika i wyciągnął duży czarny pokrowiec.
            -Bez wygłupów, jasne? – wyjrzał jeszcze przez okno.
            -Spokojnie, kowboju. Nie masz się o co martwić- powiedziałam z uśmiechem, puszczając mu oczko, na co ten prychnął i przewrócił oczami. Kiedy się oddalił, wzięłam kluczyki i wyszłam z auta. Kiedy zamknęłam pojazd, ruszyłam przed siebie, aż zobaczyłam park.
            Usiadłam na ławce pod bardzo starym dębem, który dawał mi cień. Naprzeciwko mnie znajdowało się boisko do koszykówki. Grał na niej tylko jeden chłopiec. Miał może z sześć lat i był ubrany w garnitur. Rozejrzałam się, by zobaczyć, czy nie siedzą gdzieś jego rodzice, ale nie dostrzegłam nikogo w pobliżu. Nikt się nie zainteresował, że tak młode dziecko wałęsa się samo? Wstałam z mojego zacisznego zakątka i podeszłam do chłopca.
            -Cześć– przywitałam się z nim w miarę moich możliwości przyjaźnie.
            -Nie powinienem rozmawiać z nieznajomymi- powiedział chłopiec, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Nadal rzucał do kosza i po raz kolejny z rzędu udało mu się celnie trafić.
            -I słusznie. Ale zastanawiam się po prostu, czemu jesteś tutaj sam. Twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś?
            Wtedy chłopiec spojrzał na mnie. Był dość niski i szczupły, jasne włosy. Ciężko było zdefiniować, jaki konkretny to był kolor. Trochę blond, trochę rudych. Oczy miał niebieskie, w tym momencie można było wyczytać z nich złość i ból. Nagle do mnie dotarło. Przypominał mi Maxa. Zakuło mnie serce. Powstrzymując łzy, postanowiłam spróbować jeszcze raz zagadnąć do chłopaka.
            -Hej, wszystko w porządku? Czemu jesteś tutaj sam? Gdzie twoi przyjaciele? Rodzice?- spytałam, zbliżając się do niego.
            Cisza. Nic nie odpowiedział. W końcu piłka przyleciała w moją stronę, więc ją złapałam.
            -Powiesz mi chociaż swoje imię?- spytałam.
            -Michael- powiedział cicho.
            -Ładne imię. Jestem Kate. Zagramy?
            Chłopiec po chwili ciszy przytaknął głową. Byłam tragiczna w grze, z czego Michael miał niezły ubaw. Kiedy po dobrych kilku minutach gry usiedliśmy zmęczeni na ławce, zaczęłam znowu wypytywać.
            -Więc, Michael, co robisz tutaj sam?
            -Wszyscy moi bliscy są na pogrzebie- odpowiedział po chwili ciszy.
            Przez chwilę nie mogłam wykrztusić z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Od razu przypominam sobie śmierć Maxa. Niedowierzanie, zaprzeczanie, ból. Odwróciłam głowę w drugą stronę, by Michael nie zobaczył moich szklistych oczu.
            -Bardzo mi przykro. Mogę spytać, kto zmarł?- zapytałam niepewnie.
            -Mój brat Scott- powiedział z trudem. Odwróciłam się w jego stronę i w jego oczach zobaczyłam pojawiające się łzy.
            -Dlaczego ty nie poszedłeś na pogrzeb, Michael?- spytałam po chwili.
            Michael w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Jak można nie iść na pogrzeb własnego brata? Jak widać normalnie. Ja też nie byłam żałuje i to bardzo.
            -Posłuchaj, Michael. Zdaję sobie sprawę, że jest ci ciężko, naprawdę. Wiem jak to jest stracić bliską ci osobę. Przeżyłam to. Tak jak ty straciłam brata. - Spojrzał na mnie załzawionymi, zdziwionymi oczami, a ja kontynuowałam.
            -Nie miałam okazji się z nim pożegnać, kiedy jeszcze żył, ale najgorsze jest to, że nie pożegnałam się z nim, kiedy miałam szansę. Nie poszłam na jego pogrzeb, wybrałam ucieczkę tak  jak ty. I to był błąd, Michael. Naprawdę żałuję, że nie poszłam na pogrzeb mojego brata i wiem, że ty też będziesz żałował.
            Chłopiec nie wytrzymał i wtulił się we mnie. Słyszałam jak szlochał i było mi jeszcze ciężej powstrzymywać się od rozpłakania razem z nim.
            -Nie powiedziałem Scottowi, jak bardzo go kocham- wyszlochał.
            -Nie musiałeś. Był twoim starszym bratem, wiedział, że go kochasz i on kochał cię równie mocno, wiesz? – Mały jeszcze głośniej zawył, więc go przytuliłam.
            Nie wiem, ile tak siedzieliśmy. Kiedy już przestał płakać, cichutko się odezwał.
            -Pójdziesz ze mną? – spytał błagalnie.
            Nie chciałam iść, ale nie mogłam puścić go samego, więc kiwnęłam głową. Na cmentarz szliśmy w ciszy. Kiedy dotarliśmy prawie że do samej odprawianej mszy, stanęłam. Michael spojrzał na mnie błagalnie, ale wiedziałam, że nie powinnam dalej iść. Ukucnęłam obok niego, a on się we mnie wtulił.
            -Dziękuję- wyszeptał i pobiegł do mamy, która zanosiła się płaczem.
            Patrzyłam jeszcze chwilę na stojących, pogrążonych w smutku rodzinę i przyjaciół. Niedaleko Michaela dostrzegłam osobę, której najmniej się spodziewałam.
© grabarz from WS | XX.